poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Evvolves "Mosses"




W dzisiejszych czasach słuchacze wszelkiego koneserstwa i alternatywy dość łatwo zapewne dostrzegają powrót popularności kasety jako nośnika muzycznego. Nie ukrywam, że dla mnie jest to dość dziwny fenomen, ale potrafiłbym przynajmniej wytłumaczyć jego popularność. Raz zauważyłem opinię Marcelego Frączka, przytaczaną na fight!suzan, a traktującą o Jakubie Ziołku, że jego projekt Stara Rzeka "przywrócił kasetę do życia". Może i tak, skoro daleko posunięty hype na jego dwie płyty musiał pociągnąć za sobą inne procedery z krążkami związane. Z drugiej strony, może chodzić o konkurencję dla winyli, chociaż ich revival miał raczej przeciwstawiać się cedekom, bo przez to mamy aż trzech, a nawet czterech (dołączając mp3 / digitale) rywali wśród nośników muzycznych. Kolejnym argumentem na powrót kaset do chwały może być tęsknota do lat 90-tych. Na pewno jest w wypadku Evvolves.

"Mosses", drugie wydawnictwo tej polskiej grupy, musiało zostać wypuszczone wyłącznie na kasecie, gdyż kwadratowa okładka albumu pokazywana na ich Bandcampie wyraźnie wygląda jak stworzona pod tenże nośnik. Nazwa i tytuł po dwa razy - pionowo i poziomo, spis utworów na boku. Ogólny artwork okładki, a raczej po prostu wykorzystany doń font również dość archaiczny jak na nasze czasy. No dobra, porzucamy temat kasety, wchodzimy do środka. Stąd też wieje latami 90-tymi, a dokładniej muzyką shoegaze. Gatunek rzadko eksplorowany w Polsce, głównie przez Myslovitz, jak można przeczytać w recenzji na Screenagers. Niezupełnie znam się na tym stylu muzycznym, choć sądzę, że chodziło w nim o pewną lekkość, zgrabność i nienachalność. Właściwie nie potrafię dokładniej określić, o co dokładniej, a co najwyżej mógłbym złączyć wszystkie produkcje epitetem: rozmazane. Właśnie przez to też niezupełnie mnie przyciąga ta muzyka, bo często następuje przypadek "nastroju ponad treść".

To właśnie nieraz się zdarza i na "Mosses". Niewiele jest tutaj prawdziwie chwytających utworów, gdyż mamy przygniatanie uszu niewyrazistymi ścianami dźwięku. Co jednak ważniejsze w tym wypadku, wchodzą dodatkowo elementy post punku, co ewidentnie odrywa ten performance od całej zwiewności. Pierwsze moje skojarzenie z polskim post punkiem to legendarny Kult, z tym że w swoich utworach zespół chętnie łączy ten gatunek z pewną ludycznością lub jamajskością, nawet jeśli te formy są uwypuklane, tak jak w ich ostatnich dokonaniach. Evvolves na swoim sofomorze (przedtem mieli "Hang") próbują być mniej strawni, mocno rozrzedzając ten zimny styl i to jeszcze w jego korzennej odsłonie, innej od nowoczesnych utworów Kazika i spółki. Jakkolwiek to bywałoby zanudzające - niestety miejscami chce być - ma w sobie jednak pewien urok i wprowadza własny klimat. Muzyka mimowolnie daje inne emocje, tudzież autentyczność; przez każdą chwilę słuchamy tej właśnie odrębnej wrażliwości, choć właściwie każdy wykonawca ma swój styl nie do pomylenia. Dlatego słucha się jej całkiem fajnie.

A i nawet w harmonizacji motywu z brzmieniem, o której usłyszenie często zabiegam przy poznawaniu muzyki, zdarzają się jednak większe przebłyski świadomości. Szczególnym przykładem na to jest "Harmless Bug" z bardzo chwytliwym i dekadenckim jednocześnie temacikiem klawiszy w refrenie. Drugim moim ulubieńcem jest z kolei zamykacz zatytułowany "13", o którego klasie decyduje skuteczny motyw przewijający się w tle oraz piękna końcówka, zarazem stanowiąca genialną kodę dla "Mosses". Ale i tak niestety nie jest to w pełni spójny poziomem album, zwłaszcza że zdarzają się wyraźnie słabsze momenty w środku, gdzie muzycy chyba nie dbają o zaczepność melodii. Wiem, shoegaze na ogół skupia się na klimacie, ale takie oddanie atmosferze w połączeniu z ciężką estetyką nie musi gwarantować pięknego efektu. Wciąż, warszawianom udało się stworzyć bardzo przyzwoitą i intrygującą produkcję, co mi wystarcza. A może chodziło o klimat z kasety? Mógłbym kiedyś taką nabyć, wtedy bym się przekonał.

8,3 Evvolves "Mosses" [Jasień 2016, shoegaze / post punk]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz