piątek, 26 sierpnia 2016

Penny Lane "Penny Lane"




Czasami trudno być recenzentem.

Czy usłyszeliście kiedyś takie płyty, które odebrały wam mowę? Wyrwały wam kawałek serca i nie chciały go oddać? Nie pozwalały wam myśleć na trzeźwo, robiąc w mózgu rozpieprznik? O których chcieliście powiedzieć, jak znakomite są, ale nie potrafiliście? W stronę których każda krytyka była dla was nie do pomyślenia? Zakładam, że tak. Jedni wskażą ciemną stronę księżyca, drudzy radiogłowych, inni jeszcze jakieś inne klasyki. Tradycyjnie rozpocznie się kolejny raban, która płyta jest bardziej zaj**ista. Może jeszcze przyczepi się ktoś z opinią, że najfajniejsze są nie płyty, a winyle, bo niosą ze sobą autentyczność i historię (co brzmi głupawo w kontekście dzisiejszych płyt, chętnie wypuszczanych na winylach - sort of "druga młodość"). Każdy ma swój muzyczny album wszechczasów, nie wszyscy muszą czcić jeden materiał do znudzenia.

Wszystko, co napisałem przed chwilą, można śmiało użyć jako wstęp do dowolnego "faworyta". Jak mówiłem, kwestia gustu. Jednak lepiej zorientowani mogą się zdziwić, że u mnie widnieje to właśnie pod tym albumem. Dlaczego? Nie chcę tu robić kolejnych zabaw typu Metacritic i Rate Your Music, ale: TerazRock wstawił 4 gwiazdki na 5 (wyczytałem gdzieś na forum). Jeden z redaktorów Screenagers przyznał się, że "nie potrafi podejść do tego krążka z dystansem", wlepiając smutne, ale osobiste 3/10. Recenzent z serwisu Porcys natomiast demaskował album jak poirytowany (niecałe 2/10). Bilans arytmetyczny wynosi na razie 2:1 dla przeciwników, wobec czego wynika, że raczej nie powinno się chwalić tej płyty. Ale jako jedyny twórca własnego bloga mogę sobie na to w nim pozwolić.

Nie jest to zresztą jedyny album z tą przypadłością - niesłusznie zapomniany, bo swego czasu ktoś nagle przez niego pojęczał, a lepiej zajmować się tym, co (promowane jako) dobre. Udało mi się poznać i polubić kilka albumów dotkniętych tą "klątwą", nieraz nawet odkrywanych na przekór ich passie - zwykle właśnie z lat 2004-06. Ostatnio opisywałem jedną z nich ("Poligono industrial" Kultu). Jak pewnie się spodziewacie, self-titled Penny Lane przez pewien czas był właśnie moim ulubionym albumem. Wywoływał u mnie takie uczucia, jakie przybliżałem na początku. Teraz już tak nie jest, ale wciąż bardzo lubię go słuchać. Przyznam się, że był to pierwszy album, którego recenzję pisałem / próbowałem pisać, z tym że to była nędzna amatorka, której jednak można się wstydzić, jeśli od niej się zaczyna.

Dobra, co znajduje się na tym krążku? Będę brutalny: mamy naiwny rock'n'roll wprost odwołujący się do Beatlesów i Czerwonych Gitar, a do tego próbujący być bardziej prymitywny niż wzorzec. To na pierwszych sześciu utworach. Drugie sześć to połączenie przywoływanych klimatów z całą tą wrażliwością indie, Manchesteru i korzennego środowiska muzyków (w składzie: pałker Myslovitz, panowie z Negatywu i skrzypek z miasta Brzeszcze) - wewnątrz obowiązkowo dwa o długości co najmniej 7 minut i introwertycznym charakterze. Na papierze materiał idealny na wywalenie do niszczarki. O kurde, ależ jestem ostry. Tylko że został on nagrany i wykonany bardzo sympatycznie, a z płyty bije duża radość. Przy słuchaniu czuć, że muzycy wiedzieli, co chcą zrobić i wszystko robią wręcz ze skupieniem. Odbiorcy w tym czasie łatwo może udzielić się frajda z poznawania krążka.

Wojciech Kuderski, założyciel Penny Lane, mówił o projekcie, że jest to po prostu jego paczka przyjaciół, odskocznia od tego, jak musiał walić w bębny dla Rojka, który zwariował w następnym roku przy sesjach do mało udanego "Happiness Is Easy", a zarazem monotonnej pracy w grupie i wszelkich napięć. I to chyba odmienny tryb działań przy albumie odbił się na jego gładkim i miłym charakterze. Ogólnie, ówczesna postać projektu każe samą sobą rozłożyć mi ręce na bok; na pewno to szczytowe osiągnięcie każdego z jego twórców. Swoją drogą ten właśnie album chciałem niegdyś porównać z "Uwaga! Jedzie tramwaj", z którym łączy go postać Mietalla Walusia wśród twórców. Także z tego zrezygnowałem - te płyty do siebie nie pasują. Można jedynie dyskutować, czy najładniejszy na "Penny Lane" "Złoty strzał" jest lepszy od najbliższego charakterem tytułowego utworu z tej starszej płyty. Niestety nawet tym nie chcę się zajmować. Lepiej byłoby, gdyby ciekawscy sami się przekonali, jak to wszystko brzmi.

Czasami trudno być recenzentem.

9,0 Penny Lane "Penny Lane" [Pomaton Emi 2005, rock'n'roll / indie rock / garage rock]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz