piątek, 30 grudnia 2016

Mijagi "Sunny Italy"




Dzisiaj mija pół roku od czasu opublikowania pierwszej recenzji na Stojakach - ale nie mam ochoty z tej okazji płakać, cieszyć się ani rzucać znacznikami. Tyle. W zamian postanowiłem wykorzystać istniejącą okazję i podchwycić pewien stary temat. Czy pamiętacie, o kim opowiadałem trzy miesiące temu? Ten ktoś powraca właśnie jak bumerang.

Zainteresowałem się Mijagi ze względu na pojawiające się gdzieniegdzie porównania do wybitnego Kombajnu do Zbierania Kur po Wioskach. Nie muszę mówić, co znaczy dla mnie ta grupa, więc tutaj zamykam usta. Oczywiście cieszyłem się, że co niektórzy pamiętają o tej instytucji polskiego rocka i że będę mógł właściwie wysłuchać nowej muzyki w ich stylu, zanim dokończą swój czwarty album, który jak się domyślam jest w przygotowaniu. A jednak gdy odpaliłem i zacząłem słuchać na bandcampie "Sunny Italy", byłem lekko zdziwiony. Teraz, jak się domyślacie, chciałbym zdementować wszelkie porównania, zanim zaczną się kolejne. Oczywiście nie, żebym dyskredytował "Sunny Italy", bo to bardzo dobry krążek, ale:

  1. Środki wyrazu. Kombajn używał dość tradycyjnego instrumentarium (gitary + perkusja), tylko na "Lewej stronie literki M" trochę bawiąc się komputerami. Mijagi w swoim regularnym składzie mają jeszcze organy, co jawnie deklarują - analogia prędzej z nieodżałowanymi The Doors.
  2. Ekspresja wokalna. Zagański w nagraniach raz szeptał, raz wrzeszczał, uderzał w byle jakie tony. Piotr Czyż oferuje bardziej nieśmiałe wokale.
  3. Liryka. Obowiązkowo wręcz surrealistyczne teksty Zagana właściwie definiowały styl Kombajnu, krytycy czasami skarżyli się na słowotok. Wokalista Mijagi śpiewa niewiele i trochę bardziej sensownie, niektóre kompozycje pozostawia instrumentalne.
  4. Gatunek. KDZKPW raczej nie chciał zamykać się w jednej szufladzie stylistycznej, a na ostatnim albumie pod tym względem właściwie się wyodrębnił. Radomianie wyraźnie stawiają na psychodelię, która wprawdzie była wyczuwana na "Ósmym piętrze", ale jako mimowolna.
  5. Nastawienie. Grupa z Nowego Dworku została gdzieś opisana w miarę trafnie jako nadwrażliwa. Autorzy "Sunny Italy" wysuwają porównania do ścieżek filmowych.

Debiutujący aż dziesięć lat po założeniu Mijagi, mimo że koncertowali z Kombajnistami, mają inny pomysł na granie, o którym osobno można by coś jeszcze dokładnie napisać. Jest to bardzo przestrzenny, mocno wycofany rock psychodeliczny z niewielkim użyciem delayu oraz naleciałościami alternatywy i shoegaze, lecz bez takiego naćpania i loudness war niekiedy charakteryzujących ten ostatni gatunek. W miarę często pojawiają się wspomniane organy (genialna solówka w utworze tytułowym, środek i górzysta koda w pięknym "LSD"). Kompozycje są dość powolne i nieśmiało zagrane, co dotyczy też wspominanego w porównaniach wokalu.

Wszystko to jest podawane póki co umiejętnie. Poza wspomnianymi ścieżkami drugą i piątą mamy jeszcze lodowaty, charczący "Respirator"; otwieracz "1614" oferuje poważny, powiewający sludge'em klimat, a "Gabinet doktora Cagliari" - wyrazisty, umiarkowanie wysoki riff. Uwagę zwracają też dwa łagodne utwory umieszczone na mecie: nieśmiały "Zapomnij" i melancholijny "Koniec". W sumie ekipa Piotra Czyża po tylu latach aktywności z boku przedstawia się jako grupa prawidłowo nakierowana artystycznie i rokuje miłe prognozy na przyszłość (najdalej czwarta płyta na podsumowaniu dekady pewnie). A przede wszystkim faktycznie stanowi ciekawą alternatywę dla wspominanego Kombajnu, niemniej nie powinna być z nim teraz bezpośrednio porównywana.

Jedna rzecz tylko mnie tu jakoś mierzi. "Cagliari" nie należy czytać "kaligari", tylko raczej "kaljari". Ale kto tam musi się znać, wcześniej zapisywali chyba "Caligari" właśnie.

8,7 Mijagi "Sunny Italy" [Dom Dźwięków 2016, rock psychodeliczny / rock alternatywny]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz