środa, 7 grudnia 2016

ARRM "ARRM"




Notka prasowa traktująca o grupie Artura Rumińskiego mówi, że członkowie projektu grali / grają w black metalowych Thaw i Furii, a brzmienia na samym ich debiutanckim albumie były inspirowane twórczością Barn Owl i albumem "Hex" zespołu Earth. Po wysłuchaniu płyty i przemyśleniu sprawy wysnułem pewne stwierdzenie. Wprawdzie nie słuchałem ani Barn Owl, ani rzeczonego "Hex", zresztą i teraz mi się nie chce tak na siłę, ale sprawdziłem w Wikipedii (angielskiej), że to odpowiednio "experimental" i drone doom, a same projekty są stosunkowo młode. Kiedy wyskakuje grupa z black metalowym portfolio i tego typu wpływami stylistycznymi to można w miarę spokojnie powiedzieć: black metal wychodzi daleko poza swoje korzenie.

Ten oryginalny black metal jest inny. Króciutkie nuty, szarżujący attitude, prędka perkusja, antychrześcijańska lub depresyjna otoczka, growlujący wokal. Mam na myśli grupy typu Bathory, Mayhem, Venom, Mgłę, Ulver z debiutu (no dobra, miejscami). Tymczasem ARRM teoretycznie nie powinno być black metalowe. Zero (póki co) wokali, wolniejsze tempa, nienachalne struktury, kompletny brak ideologii. To, co ich łączy z tym gatunkiem, to tylko brzmienie gitar oraz ogólna aura, mimo wszystko zachowana w zauważalnym stopniu. Tak na dobrą sprawę to brzmi bardziej jak post metal, a i nie tylko tego wpływy słyszymy na albumie.

Nie przymierzając, otwieracz "ARRM" to póki co najpiękniejszy utwór powstały w Polsce w 2016 roku. "Pinewood" trwa niecałe dwanaście minut i przez większość tego czasu prowadzony jest charakterystyczny, zapętlony, dostojny motyw nafaszerowany wysoką ilością delayu, który od zawsze sprawdzał się w roli uprzestrzenniania dźwięku, nadawania pewnej atmosfery i nie inaczej jest tutaj. To jednak nie jedyne, co uszlachetnia "Pinewood". Przy około drugiej minucie zaczyna się wtrącać syntezator imitujący ów riff, próbujący mu wtórować, aż między 4:10 a 4:20 instrumenty cichną i po chwili trzy klawisze odzywają się same. Ożeż, jaki to słodki moment. Moim zdaniem nawet podręcznikowa definicja słowa "hook". Czymże hook był? Nie używam tego terminu tak często jak redaktorzy Porcys czy Screenagers:


O, to właśnie. "Główny motyw [...] wyeksponowany, zagrany głośniej". Te trzy dźwięki zapowiadają taki oto jakiś duchowy kopniak w tyłek. A że zaraz potem wraca ten silny, główny riff? Owszem, to wygląda jak niegrzeczne przerwanie, ale koniec końców równie udany strzał. W ogóle reszta zagrywek na syntezatorze też wypada intrygująco. Dodatkowym smaczkiem w utworze jest specyficzna orientalna klamra. Normalnie perła.

"White Water" na swój sposób też jest ewenementem, bo to chyba pierwszy w moim życiu poważnie polubiony przeze mnie utwór w stylistyce westernowej. Oczywiście na płaszczyźnie brzmieniowej to dalej taki ARRM, jak zaczął, natomiast poprzez western mam na myśli motyw. Rozgrzany, rozlazły dźwięk akordu, wsparty miniaturowym, wycofanym, nieśmiałym stacatto oraz organami Hammonda w tle. Zwykle taka muzyka kojarzyła mi się z wiochą, zabrudzeniem, oślepiającym Słońcem. A tutaj Artur Rumiński i spółka podeszli do tego z wysokim wyczuciem i: 1) elegancko wyłożyli riff, 2) pięknie opracowali przerzucanie go z chwytu na chwyt (tu są tylko dwa), 3) dołożyli poczciwą kodę. W efekcie otrzymujemy nową jakość muzyki kowbojskiej.

Tymczasem przerywnik pt. "KWKSC" to niestety najsłabszy fragment debiutu. Jak się domyślam, miał on przedstawić bardziej ambientowe, drone'owe oblicze ARRM, które - kolejny wymysł - jest jakby bardziej eksploatowane w ich twórczości, a przynajmniej było wcześniej. Siedem minut szumu i trzasków, mimo intrygujących momencików, przechodzi jednak nieskupione, podobnie jak field-recordingowe pasaże z "Zamknęły się oczy ziemi". Jest to na szczęście jedyna taka próba, bo w "Grave" wracamy do mocniejszych klimatów penetrowanych przez Rumińskiego i kolegów. Tym razem słychać fascynujący dialog między wyraźnie rozedrganą gitarą i subtelnym syntezatorem, utrzymanymi w tonacjach z "Pinewood", przy czym rozmowa ta zdaje się przeradzać w kłótnię, jako że gitara jednak przesłania klawisze. Warto zwrócić uwagę na bas, który po swojemu raz na jakiś czas zmienia swój przewodni chwyt, nie zwracając uwagi na otoczenie, a samemu przedstawiając je w innym świetle.

Album zamyka impresja "Horseback", łącząca elementy z poprzednich fragmentów "ARRM" w kolejną kompozycję. Tu na początku znowu mamy mały spadek wrażenia, spowodowany przyspieszeniem metrum i mniej składną melodią. O ile styl ARRM sprawdził się w dostojnym, posępnym tempie, tak już rozkojarza wsparty pochopnym wystukiwaniem rytmu, które jednak dla odmiany predstawia się intrygująco. Nagle w trzeciej minucie "metronom" zaczyna pukać dwukrotnie gęściej, co zwraca uwagę słuchacza i prowadzi do drugiej połowy, która jest ozdobiona organowymi zawieszeniami. Aura staje się wbrew temu coraz bardziej "byle jaka" wraz z końcem nagrania, aż urywa się końcowy, wchodzący po schodach riff. Mimo umieszczenia wszystkich składników formuły albumu, nie udało się stworzyć epickiego, jednoznacznie wstrząsającego finału - starczyło jedynie na solidny, broniący się samemu utwór.

Dalej jednak nie zmienia to faktu, że ARRM pokazali, jak dalekie, eleganckie horyzonty ukrywają się w estetyce black metalu. Większość materiału wykształca ponurą atmosferę poprzez wysublimowanie typowych dla gatunku środków muzycznych naprzeciw ich regularnemu zastosowaniu. Zespół Artura Rumińskiego pokazał, że ma świetny pomysł na siebie i umie go przekuć na doskonałe kompozycje. Owszem, można muzykom zarzucić, że lecą właściwie tylko na jednym (d#), góra dwóch (g) chwytach, ale nawet na takich warunkach, będących przecież częścią tej skromności, jak widać da się skroić coś fantastycznego. Uważam nawet, że potrafiliby przeskakiwać po większej ilości akordów, stanowiącej powiedzmy normę w stylistyce, ale im się po prostu nie chce. To, co praktykują przez 51 minut, i tak wystarczyło na znakomity debiut.

Aha, i jeszcze słowem zakończenia - uszło mi z pomysłem pisania recenzji dla pieniędzy, ale po raz kolejny wielkie brawa dla Instant Classic, że to oni "ARRM" wydali. Oni naprawdę mają nosa do świetnej muzyki.

9,0 ARRM "ARRM" [Instant Classic 2016, black metal / post metal / metal progresywny / drone]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz