czwartek, 29 grudnia 2016

Dead When I Found Her "Eyes on Backwards"




Rozczarowanie czymś może czasami prowadzić do dziwnej sytuacji. Wiesz na przykład, że coś samo w sobie jest fajne, świetne, a nawet rewelacyjne, a jednak nie masz siły się tym zachwycać. Rozumiecie, o co chodzi. Z jednej strony to dalej wysoka jakość, przydatny produkt, użytek wielorazowy, ale z drugiej - oczekiwało się po tym czymś dużo więcej, a czegoś tu nagle zabrakło i jest jakoś pusto, co niestety odbiera chęć na delektowanie się danym produktem. Bo wyglądało na większe, obiecywało większe, kontynuuje większe niż samo się prezentuje. A przecież nie można temu czemuś wiele zarzucić.

Rok temu wyszedł "All the Way Down", album, dzięki któremu co prawda nie rzuciłem się na poprzednie produkty Michaela Arthura Hollowaya pod szyldem DWIFH, ale który dał mi dużo satysfakcji. Ów jeden z najlepszych krążków 2015 roku nie tylko przedstawiał stylistykę electronic body music na wysokim poziomie, ale za jej pomocą zwyczajnie zasuwał przed siebie, stanowił logiczną jazdę bez trzymanki. Otwieracz o postaci rozgrzewki, a potem szerokie, mocne wykonawczo rozwinięcie, jeden utwór przechodzi po drugim i wali w łeb ("takie rzeczy się przeżywa" - Tomasz Beksiński), a przed końcem utwór instrumentalny i dwie łagodne, lekkostrawne ścieżki finałowe. Nie wmawiam wam, żeby była to płyta dekady, bez przesadyzmu, ale po czymś takim czułem się skutecznie zajarany.

Gdy po raz pierwszy wysłuchałem "Eyes on Backwards", w przypływie euforii wmawiałem sobie, że to dalej tak samo świetnie, wzorowy EBM tak jak na poprzedniku... Jednak po pewnym czasie było mi jakoś dziwnie na sercu. Dlaczego nie mam takich brutalnych wrażeń jak poprzednio? Czyżbym siebie samego wtedy oszukiwał? Drugi odsłuch przywrócił mnie na ziemię. Album przestał być dokładnie tym samym, co przed chwilą.

Proszę mnie nie zrozumieć źle. Na swoich prawach czwarte dzieło Dead When I Found Her jest jak najbardziej porządne. Mamy tę napiętą atmosferę, rozwścieczone szepty Hollowaya, mechaniczne i ostre tła, melancholijne sample z seriali i filmów, paranoiczne liryki oraz robocie odgłosy. Wiele opinii wskazuje na wyjątkowe zbliżenie się materiału do idoli autora - Skinny Puppy, uznawanych za wpływowych wykonawców EBM. I jeśli nie mieliście w ogóle styczności z taką muzyką, to tym bardziej zachęcam, możecie czuć się wniebowzięci i uznawać ten materiał za mistrzostwo - będę to szanować, nie ma problemu. Tym bardziej, że otwierający "Tantrum" sunie moim zdaniem po najwyższych obrotach.

Prawdziwy problem grozi dyskusją z tymi, którzy znają poprzednie płyty DWIFH i do których teraz będę przemawiać. Jak się domyślacie, dla mnie nie jest to jego arcydzieło, na pozycję którą mogło u was wyrosnąć tylko dlatego, bo najefektowniej juma z klasyka. Osobiście jeszcze nie mam żadnych obiekcji do muzycznej wtórności. Niemniej, poza początkiem reszta bardziej się skupia właśnie na zamierzanym osiągnięciu facjaty oryginału niż na samej strukturze. Utwory na "Eyes on Backwards" nie mają między sobą tak elektryzującego związku; może i dobrze wypadają, ale poza tym niewiele więcej, co właśnie rozczarowuje, tym bardziej, że od poprzednika całość jest krótsza aż o jakieś 20 minut. Co mam więcej mówić. Wyróżnić drugi najlepszy utwór na albumie ("The Big Reverse", drugi także na trackliście - no co za banał)? Ewentualnie "Unsolved History"? Jeszcze raz powiem - to jest bardzo dobry materiał, ale nie ma po prostu takiego attitude co "All the Way Down". Panie Holloway, proszę o więcej!

8,9 Dead When I Found Her "Eyes on Backwards" [ArtOfFact 2016, EBM / industrial]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz