sobota, 24 grudnia 2016
Bartosz Zaskórski "I wtedy okazało się, że umarłem" / Steczkowski & Mełech "2+7=nie wiem" / Das Komplex "All for Love" / Na Tak "Ewolucja"
Postawmy taką tezę - polska muzyka, bez względu na przeszkody, rozwija się z każdym rokiem i stara się o pewną wizjonerskość. I nie, nie chodzi mi o produkcje pseudo-avant typu Mela Koteluk, Fisz Emade Tworzywo, późna Maria Peszek czy The Dumplings. Wszyscy ci artyści wydają się być przekonani, że polska muzyka kojarzy się jedynie z PRL-owską poezją śpiewaną i pop-rockiem typu Chojnacki czy Feel, wobec czego jedyne co próbują, to być mocno na opak. Stąd też prą się razem na anemiczny electropop i upoetyzowane "mądre" teksty. Nie chcę ośmieszać takiej muzyki, czasami przynosi faktycznie świetne efekty wykonawcze (Błażej Król na przykład - swoją wszechstronnością przebił już większość niszy i chyba poza nią wychodzi), bardziej natomiast chodzi mi o intencje. Miało być za każdym razem "otwieranie się na nowe brzmienia" obśmiane już przez redakcję Porcys, wyszedł natomiast jednolity nurt, wprawdzie jak na historię całej polskiej muzyki rozrywkowej w miarę mocny, ale ślepo już przereklamowany. Jego umacnianie na razie się nie skończy i teoretycznie nic nie szkodzi, najważniejsze że rzadko ktoś stąd daje plamę artystycznie. Jeśli jednak chcemy być wizjonerscy, powinniśmy pójść śladem artystów z Instant Classic (ARRM, Lotto, Innercity Ensemble) lub z dzisiejszego wpisu.
Zdecydowałem się zrobić wspólną notatkę dla tych czterech płyt, gdyż wszystkie łączy właśnie pewna eksperymentalność i dalekowzroczność. Na każdej z nich nie znajdziemy ani odwołań do polskiej klasyki ani znamiom pseudo-avant, a do tego żadna nie została wypuszczona poprzez wspomniany wyżej sławetny label, co zaznaczam, żeby nie było, że tylko tam są tęgie głowy i intelektualność. Każda z nich ukazała się w mijającym już 2016 roku i swoim poziomem umocniła konkurencję na "liście roku", w czym pomogło właśnie wykorzystanie dalszych horyzontów.
Bartosz Zaskórski na swojej (wyprzedanej, ale można kupić cyfrowo) kasecie "I wtedy okazało się, że umarłem" kontynuuje format z zeszłorocznych Wsi. Tamten album nagrany z Konradem Materką był w mojej opinii wstrząsający. Naćpany cyfrowo i technicznie field music zestawiony z abstrakcyjnymi opowieściami o tytułowych wioskach to połączenie, które jeszcze długo po egzekucji, albo raczej zwłaszcza po jej sprawdzeniu, brzmi szokująco i intrygująco. Nie będę rozpisywał się dalej na ten temat, proszę sprawdzić recenzję. Tegoroczna pozycja jest nieznacznie inna. Pozostały oczywiście cudze referaty i nihilistyczne ambientowe tła, za to zmienił się charakter. Tym razem sprawozdania i opowieści są czytane przez zwykłych właściwie ludzi (w sumie od czterech do sześciu, autor podaje trzy razy imię Jacek), najprawdopodobniej tylko znajomych Bartka, a same traktują o nieco zwyklejszych rzeczach i są ułożone w bardziej spójną historię. Ponadto podkłady, za sprawą których całokształt to wciąż jest jakaś muzyka, nie są tak głębokie i rzadziej wprowadzają w trans. Pomiędzy wprowadzone są co pewien czas domowej jakości skrawkowe nagrania jakiegoś starego eurodance'u, co stanowi zabieg utrzymujący specyficzność formatu. Poziom oczywiście nieźle utrzymany względem "Wsi", co tu o nim mówić, zaś naprawdę cieszy, że facet śmiało umacnia i odświeża tę formułę, nie używając jej tylko do jednego artystycznego wydarzenia. Ba, tym razem pokusił się o pętliczność materiału, którą tłumaczy w notatce na Bandcamp. Ciekawie by było, gdyby w przyszłości rozwinął się jakiś ruch korzystający z tych samych klimatów.
Aczkolwiek w ten sposób za sprawą co mniej ogarniętych mogłoby się niestety zdefraudować znaczenie słowa "muzyka". Jak mówiłem, kaseta Bartka jednak balansuje po granicy muzyka-zwykłe nagrania, umiejętnie po prostu łącząc te obydwa i - jeśli odstawimy formę - nie pozwalając się jednoznacznie klasyfikować w tym podziale. Podobnie dzieje się z krążkiem "2+7=nie wiem", który dla Plaży Zachodniej nagrali dwaj muzycy Marcin Albert Steczkowski i Piotr Mełech. Tam znajdziemy "kompozycje" współtworzone dźwiękami trąbki, klarnetu, pianina Wurlitzer, licznika Geigera (yup, no ale Kraftwerk tak otwierali "Radioaktivität"), oscylatora, syntezatora... Panowie łączą wszystkie te sprzęty i instrumenty w całość raz zbliżającą się do zwykłego glitchu (hymniczny otwieracz, "VII" obtoczony trąbką, najmniej uporządkowany "VIII"), kiedy indziej rozwijającą pomysły z niedopracowanego "Lines" Wacława Zimpla (choćby klarnetowe: "II", "VI", "X" lub gładkie "V" i zamykacz). Niekiedy z tych wszystkich kolaży wychodzą regularne kompozycje, zwłaszcza w uroczej ścieżce dziewiątej - poczciwe, zagubione, wysoko strojone piszczenie spinające ją w klamrę wypada na tyle ślicznie i hipnotyzująco, że chce się je nucić. Także wspomniane dwójka i dziesiątka wywołują zainteresowanie nieśmiałym, zapętlonym klarnetem. Również we mniej przewidywalnych momentach można wychwycić melodie - trójka może drażnić wykorzystaniem licznika Geigera, ale jeśli się skupić, to w drugiej połowie wyskakują napady jakiegoś regularnego utworu. Materiał na pozór wypada niezbyt przystępnie przez te swoje zabawy w Autechre, Kraftwerk i minimalizm, ale po pewnym skupieniu się można z jego słuchania czerpać nawet przyjemność i transowość.
Chyba że ludziom nie zależy na aż takich dziwnych eksperymentach i mimo wszystko chcą normalnej muzyki. W tym celu można równie dobrze sięgnąć po "All for Love" projektu Das Komplex, album utrzymany w innym stylu niż kaseta Zaskórskiego i płyta z Kołobrzega. Studyjny debiut Marcina Łukasiewicza jest wypełniony regularnymi sesjami house, bardziej jednak energicznymi i dużo cieplejszymi niż barwy pseudo-avant. Tak właściwie reklamuję go w złą godzinę, gdyż kompozycje za sprawą tego charakteru są przeznaczone przede wszystkim na lato. Naznaczone hipnozą i całą tą lekkością impresje, mimo że mało szalone i ascetyczne w biegu, to prawie zmuszają słuchacza do tańca. Najbardziej skłaniają do tego te dwie ostatnie, oferujące najbardziej miękkie i zaczepne brzmienia w towarzystwie. Krążek na dobrą sprawę nie prosi się o żadne głębsze filozofie i analizy (mimo wydania tylko na winylu), co jednak samo w sobie jest małym fenomenem, bowiem rzadko kiedy słyszałem tak naturalne albumy jak "All for Love", a co dopiero na polskim rynku właśnie. Wprawdzie w tym roku bywało wiele lepszych płyt, lecz ta nie ma właściwie żadnych kontekstów. Jest tylko ładnym, idącym przed siebie, a jednocześnie precyzyjnym disco-sztosem i na tym można właściwie skończyć jej temat.
Za to wyraźny kontekst ma "Ewolucja" lubelskiego tria Na Tak. W dzisiejszym zestawie jest to album najbardziej popowy - tylko że na kompletnie swój sposób. Nie ma tu konwencjonalnych młócek, wzniosłych ballad czy pseudo-avantu. Typowy utwór z ich trzeciego albumu to mocno syntetyczne popowe tło ozdobione udziwnieniami (także produkcyjnymi) i zestawione z filozoficznym, prostym lub rubasznym tekstem. Dodatkowo cały materiał został potraktowany trochę jak prawidłowy program, doczekując się dwóch "Miejsc na Twoją reklamę" oraz zamykacza "Starczy na dziś". Ogółem bardzo często przymruża oko na ogólną konwencjonalność i prostolinijność, samemu ją odrzucając pod każdym względem, przez co wydaje się teoretycznie mentorski, tylko że piosenki pozostają pasjonujące pod kątem wykonania. Dużo tu zaczepień: przestrzenna "Toaleta", przewrotnie szybka "Nuda", kosmiczne "Rio Grande", sympatyczny "Jeszcze raz"... Właściwie można by z tego wykroić płytę o połowę krótszą i na rekordowo wysokim poziomie. Najwięcej do myślenia daje tytuł albumu. Na Tak zaczynali karierę albumem "Na raz" wypełnionym łagodnymi dźwiękami inspirowanymi post-rockiem, następnie kombinowali nieśmiało z elektroniką na "13", pozycji wyróżnianej na Gazecie Wyborczej, a ruganej za niemelodyczność na FYH. Przy okazji najnowszego krążka uczestniczyli w "Must Be the Music", a teraz zameldowali się w wytwórni S.P. Records. Śledząc to wszystko, wyraźnie widać, że kolektyw chce zostać jakąś "jednostajną" gwiazdą typu Kazika. Ze swoją abstrakcyjną muzyką oraz przebiegiem kariery ma szansę. Sam album z kolei jest najbardziej rozwinięty w ich dyskografii, a do tego niesamowicie odważny spośród ostatnich polskich wydawnictw.
I gdyby tak było jeszcze więcej takich albumów na naszym rynku. Może lepiej rozsławiajmy te, co powstały w tym celu. Ludzie będą chcieli nie tylko słuchać takich brzmień, ale i samemu tworzyć kolejne tak abstrakcyjne. Wtedy dopiero mógłby nastąpić rozwój polskiej muzyki. Tylko spojrzeć wokół i nie tylko na Instant Classic...
9,4 Bartosz Zaskórski "I wtedy okazało się że umarłem" [BDTA 2016, dark ambient / drone / spoken word]
9,3 Steczkowski & Mełech "2+7=nie wiem" [Plaża Zachodnia 2016, glitch / noise / IDM / nu jazz]
9,3 Das Komplex "All for Love" [Step Recordings 2016, tech house]
9,4 Na Tak "Ewolucja" [MusicOla / Sonic 2016, synth pop / avant pop / art pop]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz