sobota, 17 grudnia 2016

Król "Przez sen"




A owszem, sen od zawsze jawi się ludziom jako intrygujące wydarzenie. Nawiedza człowieka, gdy ten śpi, żeby potem wywołać w jego umyśle rozmaite impresje wciągające swoją niezwykłością i nieprzewidywalnością, a jednocześnie zastanawiające swoim nieokreśleniem, które po pobudce mijają bezpowrotnie i nie dają się przypomnieć, co tym bardziej nurtuje człowieka. To wszystko skłaniało nieraz artystów do tworzenia opisów tychże przeżyć i nakłaniania do ich przejścia swoją twórczością. W tym roku dołączył do nich autor tej płyty.

Pięćdziesiąt twarzy Króla. Przepraszam od razu za takie skojarzenie - nie chodziło mi tutaj o jakiekolwiek zboczenia, zmysłowości, bo tutaj nie ma ich w ogóle; równie prawidłowo mógłbym sparafrazować któregoś z kolejnych Greyów. Bardziej natomiast chodzi mi właśnie o liczbę, o jej obecność. Błażej Król należy do niezbyt wąskiego już grona wykonawców, którzy są niejednoznaczni stylistycznie, ale których twórczość utrzymuje się na dobrym poziomie. Już wcześniej to samo identyfikowałem u Radiohead, PJ Harvey, The Field, czy z naszego podwórka George Dorn Screams. Każdy z nich, mimo własnej maniery wykonawczej, nie próbował się powtarzać na kolejnych wydawnictwach i dodawał do swojego stylu nowe elementy, a zachował umiejętność do utworów.

Król posunął się daleko w gatunkowej niespójności. Zaczynał w grupie Kawałek Kulki i pogodnej wiejskiej estetyce, otaczającej ich pierwszą płytę ("polska americana", courtesy of Piotr Szwed), żeby trzy lata później nagrać z nią bardziej rockowy "Noc poza domem / Error". Potem połączył siły z Maurycym Kiebzakiem-Górskim i stworzył UL/KR (więc nie, to nie był jego debiut!), w którego ramach powstało prawie gotyckie, niespokojne self-titled i dużo lżejszy, harmonijny, nowofalowy "Ament". Po drodze zaliczył drone'ujący "Jedwabnik" z Dwutysięcznym, po czym rozpoczął karierę solową. W 2014 wyszedł kameralny "Nielot" z genialnymi singlowymi "Szczenięciem" i "Powoli", a rok później mocno pop-rockowy "Wij", na wysokości którego zacząłem zostawać jego słuchaczem. Z kolei w tym roku podrzucił dwa nowe dzieła - "Gennin" nagrany w formacie lo-fi, z żoną pod szyldem Lauda (mała recenzja) oraz "Przez sen". Gdy dodamy fakt, że od zawsze właściwie pisał co najmniej fajne, urzekające kompozycje - do których po prostu ma wyczucie - stanie się jasne, że Błażej Król już wyrósł na muzyka wszechstronnego, który potrafi bezboleśnie zaliczyć wszystkie stylistyki.

Niekiedy tylko chciał, żeby klasyfikować jego dokonania jako "poezję śpiewaną", na co po części niby zasługiwał, ale po części też nie mógł na to liczyć. Jego teksty faktycznie są specyficzne i mają jakąś własną, dalej posuniętą wrażliwość, wobec czego można je teoretycznie nazwać poezją. Problem w tym, że sam gatunek "poezji śpiewanej" jest w swojej otoczce zbyt konserwatywny i koncentruje się właściwie tylko wokół orkiestry, gitary lub pianina, gdy tymczasem Błażej od dłuższego czasu otacza się elektroniką, a i wcześniej zahaczał z Kawałkiem Kulki o estetykę indie, natomiast jego albumy naprawdę chcą się same od siebie odróżniać.

Dziewiąte studyjne dzieło Błażeja Króla jest tym razem skierowane na ambient, który od początku wydawał się najbardziej odpowiedni jak na wynikającą z tytułu tematykę. Mamy na albumie proste, miłe, bardzo chwytliwe kompozycje; zagrane jednak cicho, dość ostrożnie, tak, żeby jak najlepiej kojarzyły się właśnie z nocą (za nagłośnienie odpowiada Dawid Szczęsny). Album w częściach jest zróżnicowany pod względem nastawienia - znajdziemy przykładowo lekko taneczne "Dla zabawy" oraz idące z nim w parze minimalistyczne "Jedno z nas". Przestrzenna "Jawa" stanowi kontrast dla nieśmiałego "Daj się uśpić", a eteryczne "Za duże / Za bardzo" wsadzone jest pomiędzy lekko kroczące "Nie płacz" i rozwijające się "Nie waż się". Pomiędzy natomiast są położone jeszcze cztery miniatury zatytułowane "Sen [numer]" i stanowiące jednostajne, gładkie motywiki. To, co łączy wszystkie te kompozycje, to klimat oraz koncept.

"Przez sen" jest albumem logicznie skonstruowanym w treści. Posiada swoją klamrę kompozycyjną w postaci wspomnianych miniatur, której temat pojawia się jeszcze parę razy w środku. Pierwsza piosenka "Daj się uśpić" poprzez swój refren wydaje się funkcjonować jako wstęp do całości, zwłaszcza że nadchodzi po niej "Jawa" z pierwszą linijką "w myślach się jawi", która może sygnalizować wejście w tytułowy sen. Dalej pojawia się "Dla zabawy" wyrażający pewne nieprzystosowanie do tych marzeń, a "Jedno z nas" stanowić mogłoby instrukcję do przechodzenia poprzez nie. "Nie płacz" sugeruje pogodzenie z całym surrealizmem, które wydaje się potwierdzać tekst następnej ścieżki. Wtedy nagle wchodzi zaskakująca pointa w postaci "Nie waż się więcej / Śnić się w ten sposób" - bohater wyrywa się ze snu i oskarża: "Ścigasz się z echem / Byle dalej od s... [...] Gdzie nikt nie chciał zostać / dłużej". Marzenia senne w końcu go przerastają i odstraszają swoją postacią, co jest o tyle dziwne, że zaraz mamy przecież wspomnianą, znowu to morfejską klamrę. Sytuacji przedstawianej w przedostatnim utworze miał doświadczyć sam muzyk (potwierdzał tak w wywiadzie w Radiowej Trójce).

Dużo tu niedopowiedzeń. Słowa często się urywają, ścigają się z muzyką, sprawiają wrażenie nieukończonych lub mało sensownych. W trzecim utworze nie mamy określenia, co takiego "W myślach się jawi", tym bardziej że zaraz "Prosi bym o nic nie pytał", a późniejsza linijka "Myślał o czymś miłym / Nie myślał o..." nie doczekuje się swojego domknięcia, w zamian wtrąca się wyżej strojony klawiszowy szum. Kompozycja szósta zawiera "Teraz kiedy / Siły brak", które jakby wydaje się domagać konkluzji, lecz ostatecznie samo ją stanowi do "Jedno z nas powinno mówić [...]". Kilka minut później słyszymy "Nie denerwujemy się / Ale mogliby już", też nie dające odpowiedzi, kto mógłby co, a w następnej ścieżce pada: "Byle dalej od s..." - pisownia oryginalna, a więc nie wiemy od razu, czy owa litera "s" to sen, a może coś innego. Czasami to właściwie można w ogóle nie jarzyć, o co dokładniej chodzi w tych tekstach poza konceptem spania. Osobiście jednak rozumiem to wszystko bardzo dobrze - sny właśnie takie bywają, tajemnicze, obce, dziwne, a jeśli jakieś dzieło o czymś takim opowiada, to jak najbardziej może, a nawet musi być enigmatyczne.

Słuchając tego albumu w różnych porach, odkryłem jego uniwersalność. "Przez sen" jest albumem łatwo przyswajalnym nie tylko wieczorem, ale równie dobrze rano czy gdzieś po południu. Dźwięki działają z taką samą mocą, nie potrafią rozdrażnić naraz z warunkami słuchania - w każdym momencie pozostają równie dobre. Ten przypadek przypomina mi legendarny album "Mezzanine" Massive Attack, który mimo bezkonceptowej i dużo ostrzejszej treści również brzmi jak przeznaczony specjalnie na noc, a jednak sprawdza się też przy jaśniejszym niebie. Z nocnymi doświadczeniami to jest bowiem tak, że często czujemy się przecież zmęczeni w środku dnia, sami chętnie poszlibyśmy się oderwać od rzeczywistości i takie przeżyć właśnie teraz pod Słońcem. Jeśli nie mamy nic do roboty, to tym bardziej chcemy bez problemu śnić na jawie i wówczas taka muzyka przydaje się jak nic. Inna sprawa, że całość trwa tylko 27 i pół minuty - po pierwsze, to przecież właściwie średnia długość poprzednich albumów Króla, a po drugie bardzo dobrze pasuje jak na temat. Bo chociaż sen nas nieraz straszy, co wcześniej wywnioskowałem z ostatniego tekstu na płycie, to przynajmniej jest zjawiskiem niepowtarzalnym i intrygującym, czymś co chce się przeżyć jeszcze raz. Mocna, treściwa płytka do wielokrotnego użytku.

9,4 Król "Przez sen" [Kayax 2016, ambient / avant pop / art pop]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz