niedziela, 27 listopada 2016

Whores. "Gold."




Wyobraźcie sobie, że nazwę grupy w tytule i przy ocenie zapisuję z wyrzutami sumienia, z pewnym bólem. Na Stojakach, pomimo niekiedy stosunkowo chamskiej postawy, staram się o pewną elokwencję w pisaniu. Grzeczność, spokój, łagodność; nie chcę podrzucać słów jak jakiś prostak, dbam o formę pisania. Nie używam wulgaryzmów w ogóle, to jakby niezgodne z moim sumieniem. To znaczy, raz na jakiś czas mógłbym rzucić "dupa", "ścierwo", "cycki", z tym że tutaj nałożyłem sobie, he he he, warunki. I lubię sobie nieraz posłuchać / przeczytać co bardziej wulgarnych autorów, o ile wulgarność jest u nich po coś konkretnego używana. Jak Legendarny Afrojax się irytuje lub męczy, wtedy zgoda. Gdy Lana del Rey chce wyrazić swoją stanowczość, wyrafinowanie, też spoko. I tutaj, o czym sami się zaraz przekonacie. Na bluzgi sobie samemu jednak nie pozwalam, w moim wypadku to co innego. U mnie byłyby po nic, także jako pisarskie "smaczki". Do teraz nie potrafię sobie wyobrazić zetknięcia z autorami "Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu" lub "To nie jest k**** Pink Floyd". Albo chociaż ich opisywania. Taka "mentalność" po prostu nie przyjmuje się we mnie jakoś bez problemu.

Chciałem pisać o "Gold.", odkąd usłyszałem jego fragmenty w Akademickim Radiu Kampus (tak, mieszkam niedaleko stolicy). Redaktor puszczał kilka utworów w swojej audycji, zapowiadając je wcześniej polskim tłumaczeniem ich nazwy, oczywiście wulgarnym, choć sam na antenie był jak zawsze elegancki. Najpierw chciałem tak z ciekawości znać nazwę, więc użyłem Shazamu, który jako samą ścieżkę wskazał "Ghost Trash". Potem jednak usłyszałem następne dwa utwory, które mnie tak wzięły, że znowu musiałem zapytać Shazama. Ten wskazał: "Bloody Like the Day when You Were Born", "I Have a Prepared Statement". I wtedy zaczynałem rozumieć nazwę grupy, jeszcze jej nie znając zbyt dobrze: "hmm, może grają z takim szyldem, by energię pokazać, bo tak onieśmielają, osłupiają". Takie były tylko moje podejrzenia. Zastała mnie ostatecznie chęć sprawdzenia reszty w nadziei na jeszcze kilka takich momentów. I się nie zawiodłem.

Obiektywnie jednak - muzyka na "Gold." jest na ogół typowym, szybkim sludge metalem. Nisko nastrojone i nieraz przesterowane gitary, zabrudzony wokal z manierą trochę jak u Dave'a Grohla na albumach Foo Fighters (bo w Nirvanie nie śpiewał), a klimat ciężki, lekko nawet siermiężny. Po raz kolejny mamy więc wydawnictwo podejrzliwe, przy którym po etapie "na papierze" wątpliwości się szczęśliwie kończą. Bo że jest to bardzo fajne i ogółem solidne granie, to jedna sprawa. W ogóle nie usłyszałem jeszcze jakiegoś beznadziejnego sludge'u na tym świecie. Rzecz jasna, nie mogłoby się na tym jednak kończyć, a ponadto gdybym nie usłyszał tak porywających fragmentów, to bym o tym nie pisał - bo po co, a może nawet skąd? A więc Amerykanie co pewien czas się chwalą i stosują parę celnych zabiegów na albumie. Owszem, "Playing Poor" otwierający ten album to jeszcze jazda bez trzymanki, tylko wyjątkowo wzorowa. Zaraz potem mamy jednak pokręcony "Baby Teeth", radiowe przejście do "Participation Trophy", aż potem nadchodzi "Mental Illness as Mating Ritual". To już jest utwór wygrywający konkurencję za sprawą współpracy. Mamy po jednej stronie chorą produkcję i bezbłędne przestery, po drugiej zaś iście kliniczny motyw, co razem daje wzorowo skonstruowaną dawkę.

Poza dość zdyszanym i najmniej wybijającym się ponad, eh, "gatunkową" przeciętność (w moich uszach na razie) "Charlie Chaplin Routine", każda ścieżka się czymś wyróżnia. "Ghost Trash" i "Of Course You Do" to podstępne kompozycje, zaczynające się bez kopa, ale z zaczepnymi, cięższymi, mocniejszymi końcówkami (w ogóle, zrozumcie solówkę w tej drugiej). "I See You Are Also Wearing a Black T-Shirt" utrzymuje przez cały czas uwagę torującym klimatem i wykonaniem. Na sam finał dostajemy jeszcze dwa dowody geniuszu, dla których odkrywałem dziś trochę poprzednich. "Bloody Like the Day You Were Born" to zbiór chorych, trudnych do "ogarnięcia" motywów gitarowych, połączonych w jakąś sałatkę Cezar. "I Have a Prepared Statement" jest chyba najcięższy na "Gold.", a jednocześnie najbardziej chwytliwy, gdyż wokal szybko daje się zapamiętać. Tak właściwie to jest logiczną kulminacją albumu - przecież już wcześniej słuchacz otrzymuje wiele momentów i odlotów.

Przez to wszystko dalej jest mi niekomfortowo z nazwą grupy. Nazwali siebie przecież tak niedbale, jakby chcieli pokazać, że mówią swoją muzyką "goń się!", wymęczają, odstraszają nią. I ta kropka na końcu. Tymczasem ich debiut niejednokrotnie zachwyca, pasjonuje, intryguje, co stoi mocno w sprzeczności z oczekiwaniami, choć już mówiłem, że to album "podejrzliwy". Chciałbym, żeby zaczęli występować pod inną nazwą, ale nie przez wulgarność, tylko aby nie paplano o ironii.

8,7 Whores. "Gold." [eOne / Steamhammer 2016, noise / sludge metal]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz