sobota, 12 listopada 2016

Whirlwind Heat "Flamingo Honey"



To epka na pewno dziwna. Dziesięć utworów trwających równo minutę, a aranżacje zwyczajnie zacofane i z pozoru "przegłupie". W gruncie rzeczy niewiele więcej, dlatego bardzo łatwo powiedzieć, że "Flamingo Honey" jest totalnie bezwartościowy i w ogóle nieistotny, "dziękuję bardzo". Ponadto album był produkowany i chyba jeszcze promowany przez samego Jacka White'a, by ten sam sobie podniósł popularność, a to tylko bardziej odpycha. Kiedy jednak wsłuchiwałem się w tę muzykę, pomyślałem sobie, że cała sprawa nie jest taka prosta.

Kompozycje na wydanej w 2004 epce amerykańskiej grupy Whirlwind Heat nie tyle brzmią prostacko, ile po prostu chcą brzmieć. To jakby antycypacja i przerysowanie charakteru "new rock revolution", wykonanie wyrażające niepoważne traktowanie granej muzyki. Być może i są tu "normalne" fragmenty, jak na przykład otwieracz "The Bone", ale całość pod względem merytorycznym wypada niczym jakaś niezobowiązująca próba grupy rockowej. Zwyczajnie śmieszy jako tako, choć na szczęście pozytywnie. Pomimo tej niby-demencji są bowiem hipnotyzujące fragmenty, któymi można się rozkoszować, choćby dźwięki mooga w "A Worms Coat" i "Muffler", dziecięce przesterowanie wokalu w "Flamingo Lawns" czy ballada "Lazy Morning". Tak właściwie to wbrew pozorom jest to całkiem mocny album.

Oczywiście nie należy się spodziewać jakichś wyższych umiejętności i skomplikowanych partii instrumentalnych. Nie jest to album dla tych, którzy chcą wsłuchiwać się w muzykę dla bujnych szczegółów, z tym że takie "Tales from Topographic Oceans", "De-Loused in the Comatorium" bądź "Hurry Up, We're Dreaming" były krytykowane za "przerost formy nad treścią", czyli przekombinowane aranże. Tu jest na dobrą sprawę przede wszystkim treść, ale i jej sposób wykonania. Wyraźnie słychać, że Whirlwind Heat swoje kompozycje umieją zagrać mocno i energicznie, a do tego z humorem. W każdym fragmencie czuć zabawę i zadowolenie z grania, choćby w "H Is O" bądź "No Gums". I dlatego łatwo polubić to wydawnictwo, jeśli nie ma się specjalnych wymagań wobec muzyki. Poza tym dawno temu istniały gatunki punk czy grunge, które nie oferowały jakiegoś dopracowania muzycznego, tylko samą ekspresję. I też szokowały swego czasu, a jednak teraz zwyczajnie wszystkich zachwycają. Podobną postawę wykazuje epka. Swoją drogą dziwi mnie przez to odbiór "Flamingo Honey", który można wywnioskować po innych dostępnych recenzjach, a który okazał się niejednoznaczny. Zastanawiam się, czy to przez tę ogólną frywolność. Widać ją już na jednej z dwóch dostępnych okładek...

8,4 Whirlwind Heat "Flamingo Honey" [Dim Mak / XL 2004, garage rock / indie rock / dance punk]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz