niedziela, 4 września 2016

Michał Wiśniewski "Nierdzewny"




Przed napisaniem tej recenzji sprawdziłem na Google, czy jakaś już przedtem powstała. Wyobraźcie sobie, że nie było takiej. Nie znalazłem ani jednej. W ogóle. Nic. Zero. Tak, czytelniku, to jest pierwsza w sieci recka albumu "Nierdzewny". Na swój sposób powinienem się więc czuć zaszczycony, biorąc pod uwagę, kim jest jej autor. Albo raczej był - pisanie o Michale Wiśniewskim w roku 2016 może bowiem być odbierane jako żart, hańba, coś niepotrzebnego, krócej mówiąc: jakkolwiek, oby negatywnie. Niby sam sobie na to zapracował; dzięki bardzo gęstej karierze celebryckiej na początku lat 2000-nych stał się synonimem parcia na szkło i medialnego kiczu, o którym nie dało się pozytywnie myśleć. Mi się ta cała otoczka też oczywiście nie podoba, ale bardziej z powodu, że zarzuty, które uzyskała, przeniosły się automatycznie na jego muzykę, która prezentowała się zdecydowanie przyzwoiciej (być może ta od naciąganego projektu Spooko też). Pomyślcie sobie, że "ad.4" ma na Rate Your Music ocenę 0,98 / 5 (w chwili pisania; u mnie to byłoby jakieś 1,1), a ja jej wystawiłem stabilne 5,5 - notę, która nie była, a powinna być odwrotnie proporcjonalna do wartości komercyjnej. Poza tym ta recenzja jest pierwszą na Stojakach, którą piszę na polecenie - poprosił o nią anonimowy użytkownik pod wspomnianą recepcją "ad.4" mojego autorstwa.

Statystyki na Spotify mówią jasno - tylko parę utworów z "Nierdzewnego" zostało odsłuchane więcej niż tysiąc razy, co wyraźnie wskazuje na dzisiejszą pozycję Michała. Praktycznie nikt nie chce się dziś zajmować tym piosenkarzem. Ja tu jednak widzę jeszcze jedną przyczynę, mianowicie ten album jest... mało popowy. A wiem, bo go słuchałem przed północą i nawet było wtedy przyjemnie. "Nierdzewny" to dobry, solidny album. Przede wszystkim zachwyca jego brzmienie, o którym już wspomniałem, że nie jest w całości komercyjne - więcej tu jest klimatów rockowych i gitarowych, które idealnie pasują do zachrypniętego głosu Wiśniewskiego. Dziwię się, że facet nie został gwiazdą rocka, bo takie mają mocniejszy staż na scenie, na przykład Perfect czy Budka Suflera. Próbuje jednak co najwyżej teraz, po tym, jak go przecież porzucono. Fajna jest też warstwa tekstowa, gdzie nie ma wyłącznie wyznań miłosnych pokroju "Nie odchodź" sprzed 15 lat. W pamięć zapadły mi na przykład refren "Spraw przyziemnych" i tekst "Papierosów, wódy, seksu". Właśnie, ten drugi początkowo pachniał mi takimi wymiocinami, ale okazał się jedynie o nich opowiadać. Do tego pokazał się ożywczo w warstwie muzycznej. Jeszcze piękniejsza jest akustyczna wersja z angielskim tekstem w ścieżce 13. Innymi wyróżniającymi się fragmentami są "Ja nie muszę nic" z sympatycznymi gwizdami, wspomniane "Sprawy przyziemne" stylizowane trochę na tango oraz tradycyjnie mistyczny otwieracz "Amo vitam" z wokalem Alicji Węgorzewskiej. W praktyce to cały album daje radę, poza zbyt klubowym "Nie zatrzymasz mnie".

Nie, żebym miał stale wracać do tej muzyki. Przecież na co dzień nie słucham popu. Michał zaskoczył mnie jednak bardzo pozytywnie i - co najważniejsze - pokazał, że jest prawdziwym, szczerym muzykiem, który potrafi robić coś na poziomie, zwłaszcza względem fabryk przebojów electropop, które zjadają ten gatunek z zimną krwią. No właśnie: dziś wystarczy zrobić coś nastawionego na popularność, imprezy, gimnazjalistów / studentów itp., a prawidłowi muzycy raczej odchodzą w zapomnienie - więcej szczegółów tutaj. Wiśniewski natomiast został swego czasu wielką gwiazdą raczej dlatego, że trafił w swój czas, w erę wykonawców z krwi i kości. Co prawda skutkowało to nie najlepiej dla prasy, ale nie było przynajmniej związane z rutynizacją muzyki, która nie u nas miała korzenie. Tymczasem sam z siebie - nie spodziewałem się, że powiem to w takich okolicznościach - polecam.

6,4 Michał Wiśniewski "Nierdzewny" [Tajner.co / Warner 2016, pop rock / baroque pop]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz