Słuchajcie… (Chociaż po co, skoro nic nie słyszycie, a jeśli już, to czytacie.) Nie wiem, jak w ogóle zacząć ten tekst. Właściwie już samo jego realizowanie na tak "grzecznym" portalu wymaga pewnej odwagi, brawury, czy czego tam. Samo w sobie stanowi pewne przekroczenie granicy, dokonanie rewolucji. Dotychczas oczywiście nie zdarzało mi się opisywać takich produkcji. Zastanawiacie się więc, dlaczego w ogóle to robię. "Po co się męczysz? Są lepsze rzeczy." Zaraz wytłumaczę - może tak go zacznę. Przedtem postanowiłem obiecać sobie i wam, żeby ani razu nie wymienić w tej recenzji: nazwy grupy, pseudonimów, tytułu albumu, pojedynczych piosenek ani nawet fragmentów tekstów. Nie wypada za Chiny. Nic bezpośrednio.
Tak więc, po co ten tekst powstaje i to tak wcześnie (recenzja dziewiąta)? Nie chodzi na pewno o to, żeby wskazać poziom zjawiska - ten jest przecież oczywisty - chociaż tu zdradzę, że tego dokonam, ale raczej jako suplement. Nie zamierzam też obśmiać wielbicieli grupy. Po co, skoro wcześniej mieliśmy coś takiego jak Elektryczne Gitary, Ich Troje, Feel, Bracia Figo Fagot, a ze światowych "Gangnam Style" (czy mnie jeszcze pamiętasz). I na to jakoś nie dało się poradzić, ludzie są i będą głupi. Już nie mówiąc o tym, że w momencie wynudzenia szukaniem dobrych rzeczy w mainstreamie, których chyba nie ma (no dobra - szanuję trochę teen pop, bo tutaj przynajmniej jest jakaś pokora), zobaczyłem, jak bogata jest scena alternatywna i poświęciłem się jej jak nic. Ciekawe, czy ktoś z was obstawił odpowiedź "dzieci śpiewają w podstawówce ich najbardziej wulgarne piosenki", bo tu chcę ogłosić, że to też jest odpowiedź nieprawidłowa. Niemniej, faktycznie z tego powodu jestem przeciw likwidacji gimnazjów. Tu chodzi o coś kompletnie innego. O odbiór wydawnictwa.
Tutaj chciałbym zastrzec państwa, że to nie jest znudzenie/zszokowanie ewentualnym przehype’em, bo taki na szczęście nie zaszedł. Czytałem recenzje debiutu tych raperów - na szczęście nie były wyłącznie pozytywne. Owszem, pojawiła się taka na Onecie, ale to było raczej urzędowo, na zasadzie, że jak są jacyś fani, to wesprzeć można. Z kolei opis na Rzygu Kulturalnym, do bólu na tak, jest tylko z pozoru na tak. Twórca bloga posiada profil na Rate Your Music i tam wstawił im 0,5 gwiazdki na 5, więc wyraźnie widać, że jego tekst powstał dla żartu. Jestem natomiast wystraszony recepcjami na stronach Fight!Suzan i Porcys. Nie jest oczywiście tak, że redaktorom zabraniam to lubić - nie chcę postępować jak Szałasek, że "nie podoba mi się, bo przehype", co sam czynił bardzo często. Niestety, autor F!S próbuje nam wmówić, że to jest tak naprawdę album fajny, ironiczny, śmieszący - może i jego śmieszy, ale stylistyka, jaką sobie wcześniej przybrał na blogu, zwyczajnie nie trawiłaby takich publikacji. Zwłaszcza, że teksty na tym trzykrotnym platynowcu są tak naprawdę przeraźliwie buńczuczne i na siłę, "ozdobnikowo" wulgarne (tamten refren tworzony przez fanów to już grafomania). Albo najwyraźniej w związku z tym, jak jemu się spodobało, postanowił tradycyjnie dobić innym recenzentom, zwłaszcza że okoliczności zezwoliły. Ale "noblesse oblige", o czym mógłby Szałasek zapamiętać, wiedząc, jakiego typu "noblesse" tam sobie wykształca(ł?), a jak wyraźnie naprzeciwko tejże "noblesse" stoi wychwalony przezeń projekt. Krytyk mówi, że warto słuchać, bo "wszelki kod zostaje tu przekroczony". Co z tego, skoro z drugiej strony mamy tu rzygowniczą i do tego aż za jasno, bo na siłę określoną osnową.
Sprawa redakcji Porcys jest z pozoru analogiczna do sytuacji F!S i można by o obydwu pomówić razem, gdyby nie jeden nielogiczny szkopuł. Single służą zwykle do promocji albumu. W wypadku tego projektu były zawsze po to - wyobraźcie sobie, że u nich na promocję idzie ponad połowa każdej płyty. Gdy już coś powiesz o singlu, tradycyjnie powinieneś powiedzieć coś o albumie. Tymczasem Porcys bardzo często szedł naprzeciw tej strategii. Przez to nie dowiedziałem się, jakie mają zdanie o debiucie We Draw A, "El Pintor", "Strangelivv", "Umowie o dzieło" czy nowym TV on the Radio. W tym jednak wypadku przyznali przy jednym singlu tego trio, że "wszyscy się zachłysnęliśmy" (nie wspominając o przytłaczających "tłustych imprezowych biciwach", jak to wtedy nazwali). I tutaj już naprawdę wypadałoby coś powiedzieć o całej płycie, bo przynajmniej polubiliby całą, ale tak oczywiście nie zrobili. To chyba będzie ich tradycją. Już nie można się troszczyć, by tego nie robili, bo już ten trujący proceder rozpoczęli. Przy drugiej płycie postąpili identycznie. A szkoda, bo przynajmniej można by było zdiagnozować problem spokojnie, a nie patrzeć, jak przy całej swojej uciążliwości jest dodatkowo enigmatyczny. Piorun kulisty. "Sprawa dla reportera".
Ponieważ już wyczerpaliśmy temat, możemy na króciutko zająć się innym. Aby ocenić tę płytę, przejrzałem najpierw teksty na Rap Genius. Następnie podsłuchałem po kilka początkowych sekund z każdego utworu na YouTube, żeby ocenić podkłady. Od powstałej oceny odjąłem jeden punkt za otoczkę i natarczywość przedsięwzięcia. Mógłbym jeszcze pokasować za wokale, lecz gdy je podsłyszałem, uznałem, że są wyjątkowo przyzwoite. To jednak bardziej na zasadzie déjà vu, że timbre jednego z nich przypomina mi barwę głosu krewnego.
1,5 Gang Albanii "Królowie życia" [Step Records 2015, hardcore rap / pop rap / trap / dancehall]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz