środa, 6 lipca 2016

Primal Scream "Screamadelica"




To będzie dość krótka, może nawet humorystyczna recenzja, gdyż o tym arcydziele powiedziano już bardzo dużo pozytywnych słów, pod którymi mogę się tylko podpisać. Powtarzanie ich byłoby nie na miejscu. Zresztą 25 lat po wydaniu "Screamadelica" wciąż zachwyca. Nieważne, czy przy narkotykach, czy nie. Sam nigdy w życiu nic nie brałem, a jednak zawsze lubiłem tego słuchać. A było to tak, Gillespie i spółka dobrali sobie producenta Weatheralla, ten podrobił im starszy utwór i się zaczęło najlepsze. Taka sama płyta po raz drugi nie powstanie pewnie nigdy. Dla odmiany mógłbym podać pięć najlepszych pojedynczych fragmentów "Screamadeliki":

5. Przejście w drugą zwrotkę "Movin' on Up". Gospelowe zaśpiewy zostają zastępione przez pianino i klapanie rękami. Nie mam pytań, jestem kupiony i w ogóle.

4. Zakończenie "Loaded", zaskakująco frywolne jak na "Screamadelikę"; w ogóle, praktycznie cały album jest frywolny, tylko ten kawałek chyba najbardziej. Perkusja kończy grę i wchodzą oklaski, by nagle się urwać i ustąpić samplowi z początku. Wywołuje uśmiech na twarzy.

3. Orientalny haczek w "Higher than the Sun (A Dub Symphony in Two Parts)". Dzięki niemu między innymi przeciwnicy płyty nie zarzucą temu utworowi monotonii. W ogóle, to co się dzieje w całej tejże symfonii, przechodzi ludzkie pojęcie. Ale mówimy o pojedynczych fragmentach...

2. Uzależniające jestestwem wejście w drugą połowę "Come Together", gdzie urywa się pianino. Tak subtelnego i grzecznego ustąpienia chórkom się nie zapomina.

1. Gra saksofonu w "I'm Coming Down" od punktu 4:30 ocierająca się o ideał. Prowokuje do płaczu.

Czy o czymś zapomniałem? Nie? To bardzo dobrze. Jak wspomniałem na początku, nie będę się męczył nad całym albumem, a już na pewno nie tak jak niedawno Pitchfork paplający akapitami o postaciach budujących to cudo.

9,6 Primal Scream "Screamadelica" [Creation / Sire 1991, rock alternatywny / rock eksperymentalny / acid jazz / electronica]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz