Dobra, coś tu się jednak nie zrozumieliśmy tamtym razem w 2001. Myśląc o "Uwaga! Jedzie Tramwaj", mam wrażenie, że w trakcie jej wejścia w kulturę, ktoś walnął wszystkich wokół młotem w łeb i wstrzyknął kannabinole. No sami popatrzcie. Ten album padł ofiarą rekordowo szerokiego przehype'u. Do dziś, gdy tylko się nadarza okazja, jest stawiany na szczycie rankingów polskich płyt nie tylko alternatywnych czy z lat 2000-nych, ale i płyt wszech czasów. To mnie lekko obrzydza. I nie chodzi o fakt, że sam niegdyś tego bardzo często słuchałem i się przejadłem. Dziś po prostu jestem trochę bardziej powściągliwy.
OK, OK, rozumiem kontekst tej płyty. Wspomnienia z dzieciństwa. Zgoda, temat bardzo mądry, rozmarzający, dający możliwość odpłynięcia itp. "Uwaga! Jedzie tramwaj / Gdy jedzie, ziemia się trzęsie / Trzęsie się cały mój świat". "Wielki dzień / Wszystkie dzieci cieszą się / Krzywe lustro straszy mnie". Bo kto inny tak robi? Zapewne nikt. "Gdzie jest dom, którego szukam? / Duży, bardzo duży?". "Trujące kwiaty / Trujące liście drzew / Anioły bez twarzy / Demony wokół mnie". Ale ale, tematyka to jedno, wykonanie to drugie. A wykonanie tematu wypada tu nierówno. Dobrych utworów jest tu mniej niż przeciętnych (o dziwo, tylko trochę), a jeden z nich to jakaś kpina z uważnego słuchacza.
Wspomniane teksty, wszystkie autorstwa spiritus movens projektu - Artura Rojka z Myslovitz, akurat w ogóle nie wypadają tutaj źle. Niektóre faktycznie wzruszają, np. ten "Dla taty" lub z kompozycji tytułowej. Doceniam też konstrukcję "Chłopca z plasteliny", o której mówi się zawsze w temacie albumu lub samego Rojka. Problem jednak w tym, że gdzieniegdzie warstwa muzyczna nie pozwala na skupienie się na słowach. Jakoś nad niektórymi utworami nie potrafię się zachwycić. "Dom nauki wrażeń" zwyczajnie wieje nudą, zresztą znam ten utwór najsłabiej. "Zniszczyłaś to czy zniszczyłem to ja" - temat inteligentny, ale za każdym razem, gdy wydaje się, że nastąpi wybuch, przychodzi lekkie zmarnowanie kompozycji. To wkurza. Dopiero pod koniec taki wybuch nadchodzi, ale za późno, bo ostatecznie nie wnosi wiele. Reszta haków wzbudza zresztą mieszane uczucia. "Chłopiec z plasteliny" to typowy przykład przedawkowania "rojkowości". Tylko przed chórkiem mamy ciekawy zryw gitary, ale to tyle.
"Karuzele, skutery, rodeo" są nierówne. Z jednej strony mamy intrygujące zwrotki, ale z drugiej zwodniczy refren, kolejny przykład napakowania emocji, nadmiaru akcji, czy czego tam. Z analogicznych powodów zresztą wymyśliłem przed chwilą pojęcie "rojkowość". "Otto pilotto" (jaki idiotyczny tytuł!) zmierza donikąd. Miejscami coś się dzieje, ale odchylenie poziomu tych haków też daje tu znać. Otrzymujemy w efekcie kompozycję, która nie chce być potrzebna. Tyle średniaków, teraz gnioty. Szczęśliwie na płycie Lenny Valentino mamy tylko jeden. Wypada się cieszyć, że nie więcej, skoro przedtem wytykałem średniactwo. Tym jedynym gniotem jest ścieżka piąta, zatytułowana "Dzieci2". Teoretycznie, coś na kształt "Piotrka" z płyty "Dni wiatru" Ścianki, której członkowie zresztą grają na całej płycie, tym bardziej, że jako jedyni brali tu udział w układaniu kompozycji (reszta autorstwa Artura Rojka i... Mietalla Walusia z Negatywu, zarazem kolejnego członka LV).
Jeśli porównać ze sobą "Piotrka" i "Dzieci2", utwór Ścianki odnosi miażdżące zwycięstwo. Z uwagi na recenzowaną płytę nie będę się nim zajmował, wystarczy, że czytelnik da się wchłonąć. Tymczasem spójrzmy na "Dzieci2". Zapowiadany trans okazuje się być połączeniem wyjątkowo wieśniackiej gitarki z irytującymi, celowo dziecinnymi klawiszami i, co niezadziwiające, wywiadami z przedszkolakami: "Komputer / Ja chcę komputer / Eeee... [...] Z ostatniej / Z czterech części «Odkryj świat»" (jakoś tak to leciało; reszty już nie pamiętam, bo nie chcę). Kiedyś, był to mój ulubiony utwór na albumie. Teraz jedyne, czego da się tu słuchać bez obrzydzenia, to wyciszenie tego kolażyku i wejście głębszej partii klawiszy. Ale to tylko kilka sekund, bo zaraz potem odzywają się drażniące organy, cały kolaż znowu wraca i wszystko się psuje. W ogóle, melodia jest tu jakaś upośledzona. Na takim "Fitter Happier" nie drapało nic. To normalnie jakieś kuriozum, Rojkowi i kolegom tego samego się nie udało.
Mógłbym tak jeszcze podważać wartość artystyczną "Uwaga! Jedzie tramwaj". Ale tak dalej już nie warto. Ci, co wytrzymali, mogą być szczęśliwi, gdyż teraz będę w końcu coś chwalił. Tak, są takie cztery utwory, co naprawdę mi się podobają i chętnie zgrałbym je na telefon (przed pisaniem jeszcze tego nie zrobiłem). Naturalnie, po 5 przeciętnych utworach i 1 złym, musiały pozostać 4 świetne, wręcz genialne. Pierwszym przebłyskiem jest krótki (niecałe 2 minuty) "Jesteśmy dla siebie wrogami". Oparty na akustycznej gitarze rytmicznej, hipnotycznej jak w "Dzieci2", ale na inny, lepszy sposób, do tego trochę żywszej i grającej konkretniej. W drugiej połowie mamy także śliczną, zgrabną solówkę na gitarze prowadzącej, towarzyszącej tej poprzedniej. I zaskakująco krótki, celny tekst. I to chyba tyle. W końcu, to krótka kompozycja.
Innym doskonałym utworem jest "Dla taty". Najtrudniejszy na albumie z uwagi na temat. Ojciec Rojka odszedł od niego, gdy Artur miał rok. Teraz, 29-letni syn wyżala się: "Dotknij mnie / Dotknij mej twarzy / Zobacz, jak zimna jest, gdy nie patrzysz". Również i tu mamy akustyczny podkład, lekko zasłonięty tutaj zniekształconym szumem. Szczęśliwie, szum ów nie drażni, tym bardziej, że nie ma on własnej konkretnej melodii (awangarda górą). Jeszcze uniesienia klawiszy między zwrotkami przynoszą satysfakcję przy słuchaniu. Następujące po "Dla taty" "Trujące kwiaty" to stonowana, natchniona opowieść, również opatrzona krótkim tekstem. Melodia zaiste piękna, z pierwszej klasy zrywami gitary, senną atmosferą oraz ogólną pokorą stąd płynącą. Ta pokora wchodzi przez ucho do mózgu.
Nie wspomniałem jeszcze o jednym utworze. Tytułowym. Najdłuższym na albumie. Najwspanialszym. Ścieżka numer sześć jest po prostu perłą na tej płycie. Została zagrana najskromniej na albumie, jako typowe dzieło spod gatunku slowcore. Po nostalgicznych pięciu wersach tekstu, wśród których zacytowałem trochę na początku, następuje najbardziej poruszająca część. Posępne, płaczliwe walnięcia Arkadego Kowalczyka w talerz w stałym, powolnym, pogrzebowym właściwie rytmie. W tle płynie sobie ta nieśmiała, wycofana melodia. I tak jeszcze przez kilka minut, aby słuchacz sam się zatrzymał, wyciszył, rozmyślił. Nie zabijajcie tego akurat arcydzieła w żaden sposób. Dawno złożyło jaja, niech na zawsze składa kolejne. Mietall Waluś wykluł już jedno z nich z innym projektem, naturalnie w sumie nieco lżejsze, ale to kompletnie inna bajka. Fajnie byłoby zredagować wspólny tekst o niej i Lenny Valentino. Postanowiłem jednak tego nie robić.
Gdyby reszta materiału została zaaranżowana podobnie, byłby to mój album wszech czasów. Niestety, całościowo przynosi on mieszane odczucia, a żeby się nie powtarzać, najlepiej w tym miejscu zakończę ten tekst oceną. I tak zrobiło się trochę zbyt smutno przed chwilą.
6,6 Lenny Valentino „Uwaga! Jedzie tramwaj” [Sissy 2001, post rock / dream pop / rock alternatywny / rock eksperymentalny]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz