piątek, 30 marca 2018

Król "Przewijanie na podglądzie"




Kolejny rok, kolejny Król.

Podobno stwierdzenie to jest już banalne, więc może sięgnę po jakieś wspomnienia z dzieciństwa.

Kiedyś napisałbym "kolejny Dziennik Cwaniaczka". Jeszcze do niedawna zbierałem kolejne tomy pisanych / rysowanych "przygód" nieszczęśliwego gimnazjalisty Grega Heffleya i, chociaż teraz jestem na oko dwa-trzy razy starszy niż docelowy odbiorca, to do niektórych tomów mam słabość. Cenię sobie literaturę obyczajową, powieści codzienne. Z uwagi na swoją "wyobraźnię", w którą nie wierzę, traktuję ten rodzaj prozy za najbliższy moim gustom popkulturalnym (obok biografii). Jest na tyle nieprzekombinowany i trzeźwy, że czyta mi się go najprzyjemniej. Mimo swojej formy znad granicy z komiksem, "Dziennik Cwaniaczka" pozostaje właśnie taką literaturą. Dużą zaletą jest dojrzałość samego opowiadania historii. Co prawda wiele słów jest zapisywane dużymi literami - zwyczaj przejęty później przez polską prasę niezalową - ale poziom emocjonalny jest całkiem stabilny, pokazuje opanowanie. Sam główny bohater, oczywiście autor dziennika, popełnia nieraz tępe i głupie kroki, do tego próbuje żyć we własnym niedojrzałym świecie (gry wideo, oglądanie telewizji - uwaga - "niezbędne jak tlen" itp., w przyszłości chce zostać sławny, ale nie wie sam, kim dokładnie), tylko że czuć u niego doświadczenie, samoświadomość, pewną pokorę. Nigdy nie próbuje zakłócać na siłę czyjegoś porządku, ma w sobie dobre chęci.

Z drugiej strony, "Dziennik Cwaniaczka" wielokrotnie przedstawiał jakieś przykre, nieprzyjemne, pechowe wydarzenia, które moim zdaniem zwalniają i marnują powieść. Oczywiście trzeba nią czymś zapełnić, aby nie wydawała się pusta i wymuszona, ale czytanie o pomyśle taty Grega na szkołę wojskową (tom trzeci) czy zniszczeniu szkolnego muru przemokniętymi po deszczu plakatami (tom szósty) zamiast rozbawienia wywołują współczucie beznadziei. Owszem, mam świadomość, że to służy pokazaniu wytrwałości głównego bohatera, jednak to się brzydko ściera z lekką formą, wydaje się za ciężkie na powieść młodzieżową. A i tak bardzo lubię dwa pierwsze tomy. Pierwszy intrygował historią z komiksem do gazetki oraz zagubieniem mentalnym Grega w czasie rozstania z jego najlepszym przyjacielem (rozstanie to w kolejnych tomach następuje jeszcze co najmniej dwa razy). Drugi natomiast, gdybym był arogancki, nazwałbym pozycją obowiązkową. Wyjątkowo przyjemny był tam wątek zespołu rockowego prowadzonego przez Rodricka (brata Grega), znakomity opis tajemnej imprezy również niczego sobie; warto też wspomnieć o wstydliwym, ale śmiesznym wydarzeniu spomiędzy tych z pierwszych dwóch tomów, które było trochę taką zmorą Grega na przestrzeni tej części. I chociaż nawet tutaj były obecne wytknięte przeze mnie wady całej serii, to jeszcze wtedy nie miały takiego wpływu jak na dalsze części. Tutaj piję do części czwartej i dziewiątej, moim zdaniem niepotrzebnych i zupełnie zasmuconych - zresztą po "Drodze przez mękę" przestałem kolekcjonować dalsze części, ale to z innych przyczyn, wbrew którym mógłbym jeszcze kiedyś podczytać dalsze części jednorazowo.

Inny tom "Dziennika", mam tu na myśli piąty, dał mi kiedyś inspirację na życie (albo na "prowadzenie się"). Jest w nim fragment, gdzie Greg nastawia sobie na noc radio z muzyką klasyczną, żeby móc spokojnie wstać rano bez pomocy taty, do czego nie jest przyzwyczajony. Ta, zamiast go wybudzić, zlewa się z jego snem i mu nie pomaga we wstaniu. Włączanie na noc radia to oczywiście był jednokrotny pomysł, natomiast wtedy nie wiedziałem, jakiej muzyki chcę słuchać i uznałem po prostu, że mi to ubarwi życie. RMF Classic miał mi posłużyć za tę stację na noc i rzeczywiście spełnił swoją powinność, lecz z czasem okazało się, że puszcza niewiele różnych utworów. Dlatego przerzuciłem się na Zet Chilli, potem dodałem Trójkę... Ten nawyk trwał aż siedem lat i zerwałem z nim dopiero w ten poniedziałek, gdy uznałem, że radio zostawione na noc nie ma na mnie żadnego wpływu. Ale miewało. Pamiętacie, jak wam przytoczyłem poznanie "Zaklęcia"? To był efekt właśnie tego. Oraz moment, kiedy poważnie polubiłem Błażeja Króla.

Na tej stronie pisałem już o "Przez sen" i "Bentalu" nagranym z Kobietą z Wydm. Znakomite, konkretne albumy koncepcyjne, o których sobie przypominam do dzisiaj. Lekko krawędziowe i szkicowe, wywołują we mnie lekkie podniecenie. Jest to zupełnie inny świat niż powieści obyczajowe, ale kiedy zostaje dobrze opisany (skomponowany), to problemu nie ma. Teraz przyszedł jego nowy album. Rok temu spostrzegłem w wywiadzie Piotra Szweda z KzW, że Król chce nagrać płytę dubową i początkowo wydawało mi się, że to będzie jego następna, jednak sam artysta zaznaczył, że granie dubu mi nie wychodzi, więc lepiej było się wstrzymać z takim oczekiwaniem. I rzeczywiście, "Przewijanie na podglądzie" jest chyba jego najbardziej złagodzonym albumem. Nie zamierzam dalej dopisywać filozofii do muzyki - kiedyś próbowałem, wychodziło dość dobrze, ale mi z tym teraz nie do twarzy.

Na pewno ten album jest kolejnym na świecie, który wypromowano najsłabiej, jak to możliwe. "Całą ciszę / Pokój nocny" słucha się w porządku, ale jest zbyt normalny, przynajmniej jak na samego Króla. Nie że nic nie odkrywa (inaczej niby też by było fajnie, ale dla mnie muzyka tak nie musi), po prostu nie jest przebojowy ani rozwinięty, nie przypomina mi "Szczenięcia", "Dla zabawy" ani "Strasz mnie". Nie czuć w nim entuzjazmu. Próbowałem to pokochać, bez skutku. Utwór otwiera całą płytę i w sumie dobrze, bo dalej jest tylko lepiej. W zasadzie cztery kolejne utwory, aż do "Z tobą / Do domu", to taki Król grający dokładnie pode mnie. Podobnie stabilny, jak na otwarciu, lecz bardziej miękki, giętki i sympatyczny, barwniej grający. Aranżacja "Niemożliwego", budownictwo "Przypominaj / Culpa" oraz interesujący wokal w "Kiedyś / Czekałam" gładko prowadzą do pięknego utworu piątego: rozżalonego, rozmazanego, ale słodkiego. Tym razem nie bardzo chcę pisać o tekstach, wyjątkowo pokornych i bezpiecznych, ale w tym w "Z tobą / Do domu" ta pokora, poświęcenie, pogodzenie ten jeden raz rozbraja. Aha, jeszcze w poprzednim utworze tekst jest w rodzaju żeńskim.

"Przyjdę / Sztuczna krew", jakkolwiek nawet milszy od "Całą ciszę", może się wydawać równie mniej dopracowany, także niedopowiedziany wyjątkowo w nie ten sposób, a na pewno lekko usypiający. Zaraz po nim przychodzi wesoły i realistyczny, pozbawiony 'snów na jawie' "Spróbuję / Strażnik", a następnie tęga, twarda i zjawiskowa "Zła widoczność" z powtarzanym w stylu robota głosem "jedź" i mocnym, rozbudzającym tłem. Początkowo był to mój faworyt na "Przewijaniu" ze względu na tę typową krawędziowość (mam na myśli epitet: edgy, chociaż bardziej by pasowało: try-hard), dopóki nie zacząłem się upijać na wysokości "Z tobą / Do domu". To ponownie ten oryginalny, objektywny Błażej Król, lekko egoistyczny, lecz wzbudzający szacunek. Pochylony, neurotyczny na wzór "Złej widoczności" i "Niemożliwego" zamykacz pt. "Ósmy / Alte pude", trwający niecałe dwie minuty, bez problemu dopina kolejną bardzo dobrą płytę Króla.

Wielokrotnie się dyskutowało, czy jakość, czy ilość jest ważniejsza. Pochodzący ze sceny gorzowskiej piosenkarz znalazł na to złoty środek. Już od sześciu lat nagrywa co najmniej jeden album rocznie, a na każdy ma inny sposób, co dałem już przedtem znać. Podobny cykl ma miejsce we wspomnianym "Dzienniku cwaniaczka", ale mam wrażenie, że jego twórca za szybko przyspieszył i się zagalopował w procesie twórczym. Polski muzyk nie tylko pozwolił sobie zacząć od małego rozpędu, ale i wszystkie albumy nagrywa jako dość krótkie, co najwyżej do 40 minut, często poniżej 30. Można go skonfrontować z Jakubem Ziołkiem, który jest nawet bardziej zapracowany (Zimpel / Ziołek, Alameda 2 ~ 5, Kapital, Innercity Ensemble... nie, dalej nie wymienię, bo robią to za mnie autorzy artykułów prasowych), dopóki nie okaże się, że Stara Rzeka nie dała się pokochać, a od czasu swojego debiutu fonograficznego (przypominam: rok 2009, "O'Malley's Bar" z George Dorn Screams) Ziołek w sumie chyba nie nagrał nic lepszego - wiem, niepopularna opinia.

BTW: zastanawiam się, jakie byłoby zdanie o płycie na Porcysie. Redaktorzy tego portalu próbowali kiedyś pokochać Kawałek Kulki, dopóki nie zorientowali się, że twórczość tej grupy jest powyżej ich oczekiwań. Gdy działalność rozpoczął UL/KR, zdołali to zanotować publicznie, by potem już zapomnieć. Wreszcie przestali o Królu pisać, aż do ostatniego roku, gdy opublikowano tam lekceważącą samą siebie negatywną notkę o "Strasz mnie" Kobiety z Wydm. W podsumowaniu tego samego roku jednak dwóch redaktorów wyróżniło ich twórczość w listach indywidualnych. Były redaktor strony Łukasz Konatowicz porównał na FB, w domyśle na minus (co potem obśmiał sam artysta), nową płytę do Trójki i Lao Che. Z czym się ja oczywiście nie zgadzam, bo Lista Przebojów Trójki już mnie znudziła pewien czas temu, a grupa z Płocka nie tylko gra dużo głośniej, ale w ogóle jest bardzo nierówna artystycznie i często potrafi się przejeść (nie to co u Króla) - aczkolwiek niedługo zrobię eksperyment z ich nowym albumem, z którego pochodzący pierwszy singiel jest na razie dość dobry (coś koło 6,5).

To teraz czekam na tę płytę dubową.

8,5 Król "Przewijanie na podglądzie" [Art2 2018, art pop / indie pop / synth pop / new romantic]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz