piątek, 7 lipca 2017

Jesu & Sun Kil Moon "30 Seconds to the Decline of Planet Earth"




Mark Kozelek jest konsekwentny. Od czasu hype'u na "Benji" uwierzył, że ludzie chcą słuchać prostej sztuki (gdy tymczasem album z 2014 był uznawany za trudniejszy) i szybko wykształcił do granic możliwości swoją formułę. Kilka płyt później znany jest publiczności bardziej jako najpłodniejszy artysta normcore. W swoich tekstach opowiada dosłownie o wszystkim, całym swoim życiu, więcej niż pamiętnik. Przypomina się kultowa seria "Dziennik cwaniaczka", gdzie też pojawiały się wyczerpujące opisy z jednego dnia (w "Drodze przez mękę" szczególnie), mimo że dla odmiany nie zauważam co chwila u Kozelka wielkich liter (tj. w czytaniu tekstów; w słuchaniu byłyby krzyki) - w zamian możemy je podziwiać na Porcysie, chociaż nie wiem na ile to inspiracja twórczością Jeffa Kinneya, skoro tam pełnią funkcję przede wszystkim manieryczną i okropnie wkurzającą, a przecież korzystający z nich autorzy potrafią pisać normalnie i mam nadzieję, że będą się hartować. No dobra, zboczyłem daleko z tematu, ale na płytach Sun Kil Moon to też jest normalne, przyznajmy.

I dlatego na "30 Seconds..." (na szczęście nie tych pretensjonalnych, co kierują do Marsa) nie ma jakiejś rewolucji pod tym względem, mimo że słychać, iż Mark jakby przyznaje się do mechaniczności swoich zabiegów (Then I'm gonna sing some songs / Do some spoken word / And then a little bit of rappin' - "Bombs") i bywa szczery wobec przedłużania swoich utworów, za co próbuje nawet przepraszać. To jest rozbrajające. Kolega obawia się, że jego słuchaczy będzie wkurzać monotonia, ale w tym wypadku to trzeba by było czytać bez pasji, wyobraźni, chęci. A tutaj jest odwrotnie, zresztą jak na artystę płodnego musiało tak być - Kozelek więcej stara się śpiewać niż czytać i swoją sympatyczną lub wymowną (w zależności od nastroju) artykulacją pokazuje pozytywne nastawienie do całej swojej roboty, na co dowodem są takie "Wheat Bread" czy "The Greatest Conversation Ever in the History of the Universe" (And if you think you took no part in his place in this world then you're fired - bardzo chwytliwe). Korzysta z kilku patentów znanych z pierwszej płyty z Jesu: czyta kolejny list od słuchacza ("Hello Chicago" - nie wsłuchiwałem się w słowa, ale zorientowałem się pod sam koniec), opowiada o Caroline, którą poznaliśmy w "Beautiful You" i najwyraźniej powinniśmy traktować jako jego żonę, stara się także wyżej śpiewać (końcówka "Wheat Bread"). Jedyne, co może się nie sprawdzać, to miejscami nieporadne chórki ("You Are Me and I Am You"), za to intryguje zgrabne kopiowanie ścieżki wokalu - ponownie np. "Wheat Bread", no ale to trwa 17 minut, więc o tym można co nieco mówić.

Justin Broadrick bez większego problemu przekonał śpiewającego kompana do elektroniki, co można było dostrzec na również udanym "Common as Light and Love Are Red Valleys of Blood". Przy pierwszej płycie byłem lekko zaskoczony, że panowie potrafią się tak dogadać, ale tym razem nie mam wątpliwości, że razem są zdecydowanie ciekawsi od takich Run the Jewels. Muzyka w pierwszej połowie jest mocno elektroniczna i zdecydowanie umie przykuć uwagę swoją... no nie wiem, jak to określić... pół-anemicznością. No bo tak - niby jest mechanicznie, nieorganicznie, bez ducha, ale hipnotycznie, można się ujarać. Od pewnego czasu bardzo często słyszę coś takiego (nie tylko na tym albumie) i miałem problem z ujęciem tego w jednym określeniu. Bądź co bądź, wypada to sprawnie i powinno się każdemu podobać. Oczywiście jest też sporo miejsca na brzmienie bardziej akustyczne: środek "You Are Me...", normalnie rockowy "Bombs", "Twenty Something" lekko zahaczający o country, oparty na pianinie "A Dream of Winter". Początkowo nie byłem tylko przekonany do singlowego "He's Bad", który muzycznie wydawał się wygładzony i lekko naiwny, mimo zabawnego skrytykowania Michaela Jacksona (diss w końcówce). Na szczęście jako część płyty, utwór ten wchodzi dużo lepiej, tym bardziej po jednak podobnej poprzedniej ścieżce. Doceniam też wykorzystanie cofającego się dźwięku gitary.

Rok temu, pisząc o współpracy Kozelka i Broadricka, dopisałem: "czekam na kontynuację". Nie zawiodłem się - "30 Seconds to the Decline of Planet Earth" to bardzo logiczny ciąg dalszy swojego poprzednika, złożony właściwie z tych samych elementów i stojący na podobnym poziomie. Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się na trzeciej płycie.

PS Pewnie już wszyscy o tym się dowiedzieli, ale w "Bombs" jest dość długi fragment tekstu o wizycie w Polsce, gdzie dodatkowo panowie wpletli odgłos publiczności krzyczącej Wrocław!!!, a potem go zabawnie zmodyfikowali na Wro/ Wro/ Wrocław. Obiektywnie, to mój ulubiony moment spośród tych 77 minut.

8,4 Jesu & Sun Kil Moon "30 Seconds to the Decline of Planet Earth" [Caldo Verde 2017, rock elektroniczny / folk rock]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz