Dziś trochę chyba krócej. Jeśli ktoś jest tutaj stałym czytelnikiem i oczekiwał dłuższej, normalnej recenzji, to niestety musi nieco jeszcze poczekać, bo w tej chwili raczej brakuje mi weny na coś ambitniejszego. Ale teraz trwają przygotowania przed nową edycją Męskiego Grania i chciałbym wykorzystać okazję, by się odezwać. Bo jednak mam wystarczająco siły, by obserwować cały ten projekt. Nie chodzi tutaj o to, że ideologicznie to przedsięwzięcie stanowi kwintesencję pseudo-avantu, którego naczelni artyści przy tej okazji zgrywają do znudzenia swoje dobrze znane przeboje (były chwalebne wyjątki: odegranie "Karmelków i gruzu" - tak! - niedługo przed premierą w 2011 czy przebicie się projektu AKX poprzez Nowe Męskie Granie 2014) albo nagrywają hymny mniej przebojowe niż w zamierzeniu. To zresztą nie jest jedyny cel projektu. Inny to mało potrzebne coverowanie starych szlagierów, często nic nie wnoszące, a jeśli już, to ściągające je na dół. O ile Ørganek wyjątkowo miło dał się przedstawić nową wersją "Tej naszej młodości" (też NMG '14), o tyle nie będę opisywał szczegółów popełnionej rok później, obleśnej podróby "Misiów puszystych". To było tak okropne, że długo zastanawiałem się, czy przesłuchać "Nową Aleksandrię", a przedtem niestety tego nie zdążyłem zrobić (dopiero niedługo później dostałem od krewnego reedycję z 2004). A kiedy już poznałem, to się zorientowałem, co ryzykowałem. Także, do kogokolwiek, kto kieruje Męskim Graniem - odczepcie się od biednych klasyków i wymyślcie jakiś nowy pomysł na siebie, bo inaczej ten projekt szybciej straci jakąkolwiek rację bytu.
A jeśli już pojawił się temat samego albumu - miał rację kolega na Rzygu Kulturalnym (niestety blog skasowano, teraz jednak jest Kulturalne Pisanie - link pochodzi z Web Archive), mówiąc, że jeśli ktoś nie lubi, to pewnie nie słuchał. Od siebie zaś dodam, że "Nowa Aleksandria" to niesamowicie umiejętny rewers schizofrenicznego i często prostacko nieskupionego s/t Klausa Mitffocha. Gatunek i tematyka bardzo podobne, a inne podejścia. Tutaj nie mamy żadnego rozwydrzenia, rwania się na słuchacza, w zamian można poczuć bardzo chłodne, acz rześkie powietrze. Utwory mają normalniejsze czasy trwania, a same kompozycje, bez względu na tempo, idą gładko i płynnie, rozwijają się stopniowo; są bardziej subtelne, zwłaszcza w "Ludziach wschodu" czy "Na zewnątrz". Nie walą w łeb, a raczej go masują i nie zawsze agresywnie. Nie ma się do czego właściwie przyczepiać - nawet bonusów (bas pod koniec "Ja stoję"! I ta zaskakująca końcówka "Misiów"). I żeby było jasne, twórczość Siekiery to nie jest jakiś eksponat nie do dotknięcia. W ubiegłym roku Drivealone stworzył satysfakcjonującą wersję koncertową. Potrafił.
9,6 Siekiera "Nowa Aleksandria" [Tonpress 1986, post punk / zimna fala]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz