sobota, 20 maja 2017

Genetics and Windsurfing "Nonlinear Record"




Dotychczas estetykę glitch kojarzyłem raczej z pojedynczych przypadków. Björk, Autechre, Clipping. na nowym albumie, múm, także w Polsce kilka płyt: Kujawski o warzywach, Steczkowski i Mełech razem, audiobook do "Zachodniej krainy" Burroughsa. Wszystkie przedstawiły ten gatunek jako abstrakcyjny w środkach wyrazu, jak najbardziej, acz przy tym całkiem grzecznie i regularnie ułożony, sprawiający wrażenie posłusznego (ideologicznie) odłamu IDM. Po dłuższym czasie oswojenia się z przykładami nie miałem się od niego czego ostrzejszego spodziewać. Kiedy zacząłem brać się za "Nonlinear Record", sekundy dzieliły mnie od szoku poznawczego, a potem była już tylko jazda bez trzymanki.

Ten pochodzący z wytwórni Orange Milk drugi album studyjny polskiego producenta Daniela Jaśniewskiego jako kolejny ze wspominanych na moim blogu stara się funkcjonować jako jednorodny organizm. Całość formalnie klasyfikuje się do gatunku glitch, ale jest to jakaś bardzo radykalna postać. Skupiona na wyróżnikach stylu, co najwyżej daje się powiązać jeszcze z noise. Nie ma rytmu, nie ma melodii, nie ma wolnego tempa, nie ma śladów po korzeniach. W zamian otrzymujemy totalnie losowe, mieszane ze sobą dźwięki właściwie znikąd. One są na łeb, na szyję wyrzucane w uszy i nie próbują się tworzyć w nic konkretnego. Mało - podporządkowanie tej awangardy podziałom na ścieżki jest minimalnie większe niż znikome, ponieważ tylko w czwartym i szóstym "tracku" mamy wyciszenie pod sam koniec, a poza tym wszystkie wszędzie są tak samo rozwydrzone, prowadzone tylko po swojemu. Nawet na początku wydaje się, że wchodzimy tak nagle w "środek imprezy", co może przyprawić o strach i wspomniany szok - potwierdzone z autopsji. Z zaskoczenia ścieżki przeważnie się też "urywają", o ile się ich słucha osobno, poza "kontekstem" całego albumu.

Zakłócenia, jak mówiłem, trwają cały czas - niekiedy ma się nawet wrażenie, że same się zatrzymują i podlegają kolejnej warstwie zacięć. W gruncie rzeczy można pozamieniać byle które, byle jak duże fragmenty miejscami i pozostawić meritum zupełnie nietknięte. A jednak z bliżej nieokreślonego powodu są w 100% słuchalne, nie powodują większych zgrzytów czy uszkodzeń słuchu. Nawet śmieszniej, mają swój urok i mimo braku rytmu w nich samych pozwalają go sobie wykształcić. Wyraźnie można podłapać nieco dłuższe fragmenty do machania głową, choćby w "częściach" trzeciej oraz piątej, a trzeba przyznać, że to już cecha bardzo typowo muzyczna.

"Nonlinear Record" posiada również specyficzną, przewrotną oprawę. Jaśniewski dość zabawnie podchodzi do tematu otoczki i nadaje ścieżkom tytuły, które bardziej pasowałyby jako hasła reklamowe: "Audio Poem", "Loudness War", "Easy Listening, Swing and Synthpop", a same do tego bywają ironiczne względem zawartości. Jednak ze względu na wspomnianą niby-muzykalność mogą posłużyć jako udany wabik na przypadkowego słuchacza. Ten, zapewne nieprzystosowany do tej muzyki, przeczyta tytuły i pomyśli, że to jakiś miły muzaczek się szykuje, a potem tylko sekundy będą go dzielić od szoku poznawczego. Później będzie tylko jazda bez trzymanki i on się nawet nie nabawi mdłości, może nawet będzie chciał zażyć dokładki. Mnie osobiście cały ten produkt pomyślnie zaskoczył - teraz mam przeczucie, że w muzyce jeszcze nie wszystko wymyślono.

8,4 Genetics and Windsurfing "Nonlinear Record" [Orange Milk 2017, glitch / noise]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz