poniedziałek, 30 września 2019

TR/ST "The Destroyer I"


Czy ci, którzy jeszcze oglądają telewizję, zauważyli, jak słaby gust muzyczny przemawiają producenci niektórych programów? Poszukując odpowiedniego tła muzycznego, niejedni zatrzymali się na tych pojedynczych, najbardziej znanych przebojach. Zbyt często można usłyszeć w zapowiedziach i reklamach np. "patetyczne" rzeczy typu "Hold Back the River" (4/10), "Legendary" (refren - 2/10, reszty dzięki niemu nie mam siły odwagi sprawdzać), single z "Evolve" Imagine Dragons (około 2-3/10), "Clocks" (3/10, ale dobrze, że nie "The Scientist"!). Wiadomo, o co chodzi. Nie będąc wystarczająco wpływowy, a wręcz znajdując się w innej bańce, mogę tylko pomarzyć o usłyszeniu w telewizji innego repertuaru. (Z telewizji nie zrezygnuję, bo jest tam za dużo programów, do których się przyzwyczaiłem.) Powstawało dotąd dużo post-rocka, który mógłby odrzucić elitarnych znawców, ale i przyciągnąć masy przyzwyczajone do wymienionych hitów. A jeśli chociaż mówimy o takim samym uderzeniu, to do głowy przychodzi mi TR/ST.

Nowy album synthpopowego projektu z Kanady był zapowiadany od 2017 i ma się doczekać kontynuacji w listopadzie. Muzyka tam zawarta obejmuje gatunki darkwave i industrial. O obu gatunkach pamiętam, że pisałem, dlatego sam czuję się oswojony, ale teoretycznie należy się spodziewać kompozycji ciężkich, tłocznych i nieszczęśliwych. Gdyby było tylko tak, to szybciej bym skończył recenzować "The Destroyer I". Pierwsza połowa pierwszej części chwyta mocno i wcale nie puszcza. To w większości lekkie i prawie beztroskie przeboje, pełne skrzywionych melodii lub płynnych przejść na kolejne etapy kompozycyjne, w których żaden szczegół nie wydaje się wymuszony. Najjaśniejszym tego przykładem jest już "Colossal", który dzięki swojej wzorowej konstrukcji brzmi tak, jak wygląda atrakcyjny wir w morzu, a do tego przynosi kojący na swój sposób refren.

"Bicep", trochę cięższy, lecz nieustępujący zbytnio poprzednim ścieżkom, może skojarzyć się z jednym ekstremalnym występem z tegorocznej Eurowizji, którą niektórzy mieli okazję oglądać (była zresztą relacja na Facebooku, a znajomy zakochał się w innej propozycji, tej zwycięskiej). Pomiędzy mamy jeszcze m.in. kolejny pokręcony refren w "Unbleached" i fantastyczny mostek współtworzący "Gone". Wszystko to opatrzone jest głosem Roberta Alfonsa, głównego członka TR/ST. Wokalista śpiewa z nietypową, nosową barwą, która może wydawać się manieryczna, ale znacząco łagodzi charakter muzyki. Również wtedy, kiedy Robert mówi, zamiast śpiewać.

Druga połowa jest już mniej przekonująca. To dalej interesujący synthpop, dopóki słucha się go osobno; natomiast po ścieżkach, które każą się ciągle odtworzyć, mogą nie wywołać takiego wrażenia. Nie mam zastrzeżeń wobec "Poorly Coward" - jest to wprawdzie mniej przebojowe, lecz w zamian wyczekana ciężkość gatunku słusznie ciekawi. Ale w "Grouch" zachodzi po drodze niepotrzebna zmiana skali w dół, a ostatnie dwa utwory można było bez bólu wyrzucić. To nagłe osłabienie jakości niepokoi przed "The Destroyer II" możliwością przedwczesnego zmęczenia materiału, mimo że zapowiadające listopadową premierę "Iris" i "Destroyer" poziomem plasują się zasadniczo wokół średniej z "The Destroyer I".

Dalej czuję się uradowany znajomością albumu. W niektórych momentach potrafi mi przynieść cokolwiek, czego oczekuję od idealnej muzyki, a czego nie usłyszałem w krewnych i znajomych Imagine Dragons poprzez zajawki telewizyjne. Chwalone przez siebie utwory od 1 do 4 słuchałem wręcz na repeacie, co jest rzadkie jak na moje oczekiwania. A skoro "Bicep" miał już 2 miliony odsłuchań na Spotify, to można by oczekiwać, by wypłynął na szerokie wody wraz z innymi równie popularnymi utworami. Z tym, co tam na razie zostaje, możliwe, że telewizja szybciej straci widzów (w tym nawet "Ninja Warrior").

8,5 TR/ST "The Destroyer I" [Grouch 2019, synthpop / industrial / darkwave]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz