niedziela, 27 października 2019

Messa "Feast for Water"




"Feast for Water" jest jednym z albumów, które rok po premierze lepiej niż dobrze przetrwały próbę czasu. Pojawił się na moim podsumowaniu 2018 roku jako mój 6. ulubiony z tamtego rocznika, ale dzisiaj byłby tam już na trzecim miejscu. Do teraz co jakiś czas wracam do fragmentów drugiego albumu Włochów i ciągle mnie one uderzają. W tamtym komentarzu opisałem "Feast for Water" jako "doom metal zagrany #naLuzie&bezSpiny" - co to oznacza konkretnie? Ten doom metal (przez samych zainteresowanych nazwany "scarlet doom") inspirowany jest bluesem i dark jazzem; w opisie obok zespołów metalowych pojawiają się nazwiska Angelo Badalamentiego i Johna Coltrane. To wszystko zdecydowanie słychać, bo pomimo ogólnej posępności (pierwsza połowa "Tulsi", "Snakeskin Drape") Messa często też kołysze i rozpływa rytmem grania. Szczególnie "Leah" i "The Seer" przez większość swego trwania grane są w tempie muzyki bluesowej - trzy lata temu trochę wybrzydzałem na ten gatunek, nie wiedząc, że jego cechy mogą pasować do doom metalu, a pasują one właśnie tutaj. Dzięki temu jest to wciąż refleksyjne, ale naprawdę przystępne granie. Dużą zasługę mają w tym też głębokie, miękkie klawisze, obecne między innymi w "She Knows" i "White Stains". Skacząc dalej, jako swoją ulubioną część albumu mogę podać ostatnie dwie ścieżki, czyli właśnie "White Stains" i oparty na arabsko brzmiącym motywie gitarowym "Da tariki tariqat". Jest w nich wszystko, co na całym "Feast for Water", przy czym same kompozycje są nieco bardziej emocjonalne od reszty. To połączenie skutkuje najmocniejszymi punktami płyty, której jako całości i tak słucha się wybornie.

9,2 Messa "Feast for Water" [Aural 2018, doom metal / dark jazz]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz