niedziela, 5 lutego 2017

Run the Jewels "III"



Nie rozumiem tego całego hype'u na RTJ. Nie, stop - rozumiem. Panowie Jaime i Michael stawiają w swojej twórczości na jak najostrzejszy przekaz, najbardziej wstrząsające linijki, ogólnie - treściwość. Starają się wywoływać reakcje "w końcu ktoś to powiedział" i zachwycać byciem anty. Lub inaczej, celnie komentują rzeczywistość. Już parę tygodni temu zdemaskowałem aktualność takich praktyk i zastrzegłem, że bez względu na szacunek dla artysty za ich używanie nie powinny one decydować o poziomie muzyki. <gwałcenie szumu medialnego>Dziennikarze prasowi i muzyczni wydają się jednak zachwycać nie tyle szczególnie, co wyłącznie nimi, nie zwracając uwagi na muzykę, o ile ta ich nie rozdrażni. Ewentualnie wydają się wyolbrzymiać swoje opinie na temat kompozycji, żeby tylko dotrzymać kroku punchline'owości.</gwałcenie szumu medialnego> No dobrze, może za bardzo pojechałem, może widać rozczarowania, niemniej trzeba przyznać - to wygląda trochę podejrzanie.

Żeby nie było - nie chcę wychodzić na kolejnego hatera i buntownika, któremu wszystko się nie podoba, który wszystko wie lepiej. Niestety czasami wszędobylskie zachwyty mogą zrobić słuchacza na szaro i okazać się bezpodstawne, czego przykładem akurat płyta będąca obiektem linkowanej przeze mnie recenzji. Zwykle okazuje się, że album musi być wspaniały (czyli w mojej skali co najmniej na 9,5) tylko dlatego, że ma jakąś wyższą ideę pozamuzyczną, poważniejsze wartości. W tym wypadku taka idea jest niejedna - wspomniane wyżej nastawienie do świata, status muzyków (nagle okazuje się, że przed ich s-t wszyscy poznali "Cancer for Cure" i "R.A.P. Music" - wprawdzie rok 2012 i nie było mnie wówczas w tym środowisku, tylko że ponownie: hmmm), ale i kpina z podsumowań końcoworocznych w postaci podrzucenia materiału na święta, co zresztą zrobił już dwa lata przedtem D'Angelo. Tak właściwie to sprawa przedstawiała się analogicznie na wysokości drugiej płyty. No i niby taka ogólna nowatorskość, a jednak w jej obliczu zapominamy o zawartości.

Z przekory zdecydowałem się zweryfikować "legendę" kolesi. Z czystej przekory. W radiu bowiem usłyszałem "Thieves (Screamed the Ghost)" i, będąc świadomym, kto to robi, lekko się zaniepokoiłem. To jest nieszczęśliwie nijaki i donikąd zmierzający utwór o pustym wręcz refrenie, niewiele wnoszącym śpiewie Tundego Adebimpe oraz rapie sprawiającym wrażenie trochę zmęczonego. Że też można się zachwycać tak mało angażującymi utworami? Do głowy naszły mi wszystkie kwaśne myśli, które potem przelałem na klawiaturę ze skutkiem dwóch poprzednich akapitów, a wraz z nimi chęć napisania "rzeczowej" recenzji. OK, trochę się galopuję z tym "rzeczowym", niemniej postanowiłem sprawdzić, jaka jest prawda; w końcu sam jestem recenzentem i tworzę coś opiniotwórczego. To jaki jest "Run the Jewels III"?

Na szczęście "Thieves" jest jednym z bardzo nielicznych takich fragmentów na albumie, właściwie tylko obok dusznego i rozmazanego "Talk to Me". Całość prezentuje się już stosunkowo ciekawiej. Co do rapu zarówno El-P, jak i Mike'a - nie wiem, może to przez fakt, że nie znam aż tak dobrze angielskiego, żeby warstwa liryczna mogła mi bez problemu wejść do mózgu, niemniej nie uderzała mnie jakoś zbytnio, chociaż ostatecznie jest bez zgrzytów. Może przeszkadzać tylko początek, gdzie słyszymy dość uporczywie powtarzanie "RTJ", co zresztą jest przecież powszechne w hip-hopie, aczkolwiek staje się to zrozumiałe, o ile zauważymy, że to tylko pierwsze kilka utworów i zinterpretujemy to jako formę przywitania, tylko że panowie mają już taką renomę, że chyba nawet mnie, "blogerowi" po raz pierwszy zajmującemu się Run the Jewels, było to niezbyt potrzebne.

Bity. Tak ogółem to się sprawdzają - muzyka bywa dość niska i głęboko prowadzona, dzięki czemu może trochę intrygować i nawet ciekawić. Wiem, jestem asekuracyjny w opisie, niemniej to raczej pojedyncze momenty okazują się narkotyczne ("Call Ticketron", "Oh Mama" z poza tym trochę niepotrzebnymi syrenami dancehallowymi). Dla odmiany zdarzają się nawet miejsca zaspane ("2100" z soulującym refrenem, "Don't Get Captured"), jednak na przykład "Thursday in a Danger Room" fascynuje przyklejeniem saksofonu Kamasiego Washingtona do podkładu, "Stay Gold" atakuje pulsowaniem, a "Legend Has It" odwraca uwagę od tego "środka stylistycznego" w tekście, jakkolwiek to określić, choć czytelnik pewnie się już domyślił. Najbardziej efektowna jest nieco odmienna klimatem, dwuczęściowa ostatnia ścieżka, na którą składają się bujane, oparte na gitarze "A Report to the Shareholders" oraz podskakujące "Kill Your Masters" z gościnnym udziałem Zacka de la Rochy oraz Nadii Tołokonnikowej z Pussy Riot (nie usłyszałem jej za dobrze, a trochę szkoda, bo wypuściła parę mocnych muzycznie singli w poprzednim roku). Właśnie, co do "featów" - warto też wyróżnić jak zwykle rozwydrzonego Danny'ego Browna na "Hey Kids (Bumaye)" oraz dobrze wpasowaną wokalnie pod panów Trinę na "Panther Like a Panther".

Czyli wybitnie nie jest. Jak na wydawnictwo, które ma być wybitne - trochę nawet siłą rzeczy - rzeczywiście może to być za mało. Ale się broni jak najbardziej. I pozwólcie, że powtórzę, lecz mówię to z pozycji ignoranta, który jeszcze się nie poznał na poprzednich dokonaniach...

7,3 Run the Jewels "III" [Mass Appeal / wydanie własne 2016 / 2017, hardcore rap]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz