niedziela, 23 grudnia 2018
The Field "Infinite Moment"
Moje ulubione wydawnictwo Axela Willnera to "The Follower" z 2016 roku, a więc to przedostatnie. Chcąc nie chcąc, świeższy album "Infinite Monent" najchętniej bym opisał porównaniem z poprzednikiem w podejściu do materiału. A ów poprzednik najbardziej spodobał mi się za coś, co kiedyś w głupi sposób określiłem jako pół-anemiczność, wówczas gdy istniało lepsze określenie - amnezyjność. Dalej natomiast trudno to określić dokładnymi słowami i chciałoby uciekać się w opisy sytuacji. W każdym razie chodzi o to, że muzyka nie brzmi zbyt energicznie, nie wnosi jakiejś radości od siebie, czy formą czy treścią, jest wręcz prawie jednostajna, a jednocześnie przyciąga uwagę i to zanim się rozkręci. Praktycznie wszystko na "The Follower" zadziałało za sprawą tej amnezyjności i niekoniecznie należy mówić o wyczerpaniu formy, wtedy bowiem będącej w użytku od 9 lat (licząc od przewrotnego debiutu pt. "From Here We Go Sublime"). Niespodziewanie tamte dźwięki stworzyły nieprzygnębiający, szczery mrok.
Na "Infinite Moment" mimo równie czarnej okładki jest więcej światła, przez co muzyka może wydawać się płytsza. Względem "Followera" jest to wada, ponieważ od tej muzyki należałoby wymagać jakichś nowych wizji i pomysłów, ale kropla drąży skałę. W związku z tym należy się jednak na nic nie nastawiać i pozwolić muzyce popłynąć, a(ż) wreszcie nie da się jej oprzeć. Akurat "Made of Steel. Made of Stone" i (singlowy - nie ma jak dobra promocja) "Who Goes There" działają już od razu, ale już utwór tytułowy to inna historia. Początkowo raczej nie chciałem do niego wracać, momentami miałem wrażenie, że go przeprodukowano. A później, słuchając samemu w pokoju, wstałem tańczyć do tego zamykacza zanim się obejrzałem. I w taki sposób wsiąkła mi już całość. Mając świadomość, że wielu słuchaczy woli równie dobrze "Infinite Moment" od "The Follower", mógłbym poradzić podejść w ten sam sposób do albumu z 2016. A ponieważ w takiej muzyce jest ogółem niewiele czynników pierwszych, to pozwolę sobie teraz powtórzyć głupi żart sprzed dwóch lat...
szósta udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana pła udana płyta z rzęrzęrzęrzęrzęrzęrzęrzęrzęrzęrzęrzędu
PS Jednak wyróżnię jeden mały moment - w środku "Divide Now" pojawia się drum'n'bassowa perkusja, która doskonale łączy wyraźnie połówkową całość. A jakby tak z tego zrobić kiedyś pętlę? Taki, no, prawdziwy infinite moment.
8,5 The Field "Infinite Moment" [Kompakt 2018, ambient techno]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz