poniedziałek, 15 stycznia 2018

Jute Gyte "Oviri"


Black metal bywa odczapisty, bywa skupiony. Raz jest spontaniczny, raz misterny. Może być przewidywalny albo tajemniczy. Ale jest jeden taki blackmetalowy muzyk, którego prace są naprawdę dziwaczne. Jest to pochodzący z Missouri Adam Kalmbach - twórca o akademickiej przeszłości, dość dobrze rozpoznawalny w środowisku. W ramach projektu Jute Gyte w ciągu ostatnich parudziesięciu lat stworzył 28 płyt studyjnych, jest więc wyjątkowo płodny i zapracowany. Co najważniejsze, ma on wyjątkowo wyjątkowy sposób na black metal - akademicki, analityczny, lekko uparty, o treści o tendencji modern classical. Mogłoby się to spodobać poptymistom, którzy nie pogardzą metalem, a to dlatego, ponieważ Kalmbach tworzy kompozycje rozbudowane, zmutowane wręcz, tylko że jakieś takie całkiem chwytliwe. Nawet jeśli to nie jest coś, co będzie chciało się nucić.

Tej tendencji trzyma się jego najnowsze "Oviri" (zapowiedź: w piątek wyjdzie split "Helian" z projektem Spectral Lore). Na początku muszę ostrzec, że ta płyta jest naprawdę chora. Co prawda, utwory mają dość podobną strukturę - elektroakustyczne, eksperymentalne pasaże wymieniane co kilka minut z naparzankami, nieobecnymi tylko na tytułowym zamykaczu - ale są wszystkie wyraźnie surrealistyczne. Nie wiem, czy to bardziej kwestia produkcji, mikrotonalności czy nakładania warstw dźwiękowych, w każdym razie po połączeniu wszystkich trzech powstaje, co powstaje. Zresztą Kalmbach lubi używać tego drugiego i nawet dokładnie opisuje niektóre procesy na Bandcampie - nuty do jednego z motywów wylosował... na 24-ściennej kostce. Szaleńcze i pokręcone riffy gitarowe dzięki swojej nieregularności, nutce wirtuozerii okazują się agresywne i bezlitosne. Często też wybrzmiewają nieharmonicznie, ale w sposób magnetyzujący. Wcześniej w tym samym roku wydana została epka "The Sparrow" z pierwszą połową metalową i drugą ambientową, ale pierwsza, mimo podobnej gęstości, nie miała raczej aż takiej siły przebicia. Dlatego też nie należy oczekiwać od razu poważnych fajerwerków po tej formule.

Nie gorzej przedstawiają się sekcje niemetalowe, pełne zabaw dźwiękiem i ścieżkami. Dla przykładu, w samym środku "The Norms that Author the Self Render the Self Substituable" pojawia się kawałek o zabarwieniu funk metalowym, a druga połowa "Democritus Laughing" z wyjątkowo łagodną perkusją zbliża się ku shoegaze'owi. Wyśmienite są eksperymenty nad wokalem w m.in. "Mice Eating Gold" i "Fauna of Mirrors". Wielokrotnie pojawiają się nagłe urwania / wyciszenia, które każą się bać następujących wydarzeń, a ostatnie trzy minuty całej płyty to już tylko niepokojące wytwarzanie jednostajnego rytmu bez jakiejkolwiek muzyki w tle - nie jest to zatem muzyka dla tchórzy. Z drugiej strony, redaktor na The Quietus słusznie podkreśla, że mimo krawędziowości brzmienia nie należy przypisywać do tej muzyki satanizmu - teksty, czy to zrozumiałe, czy nie, dotyczą raczej zwykłej filozofii.

"Oviri" powinien spodobać się słuchaczom szukającym daleko posuniętego, twórczego szaleństwa.

8,9 Jute Gyte "Oviri" [Jeshimoth 2017, black metal / metal eksperymentalny]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz