niedziela, 16 września 2018

The Thing with Five Eyes "Noirabesque"




Płyty bez filozofii mają lepszą i gorszą stronę. Lepsza strona jest taka, że w czasie słuchania można skupić się tylko na muzyce bez większego problemu, nie czując potrzeby zaczepiania zdania o kontekst i łatwiej ją ocenić tak na "golasa". Nie martwi, że coś jest o tym a o tym, ani że na przykład za muzyką stoi jakaś tragedia, której tymczasem nie da się współczuć po odsłuchu. Sami twórcy też mają łatwiej, ponieważ nie czują obowiązku balansu między formą i treścią. Gorsza strona natomiast polega na tym, że trudno do takich rzeczy się odnieść po swojemu. To jednak najwyraźniej dotyczy tylko ludzi piszących o muzyce. Nie ma czym się zabawić, do czego się odnieść czy co porównać. Będąc ścisłowcem, u którego blog o płytach nie jest koniecznym powołaniem, niekiedy odczuwam uciążliwy brak kreatywności, który ogranicza mi możliwość luźnego opowiadania o muzyce, którą chcę się podzielić. Do ciekawej recenzji często wystarczy jakaś ciekawostka, anegdota. Tego brakuje do "Noirabesque".

Brzmienie albumu skłaniałoby lekkomyślnego odbiorcę do jakichś żartów z "ubogaceniem kulturowym", jako jedynym gorącym tematem do uchwycenia, ale to zbyt kontrowersyjne, by było mądre i zbyt oklepane, by było odkrywcze. Ja próbuję z każdym kolejnym wpisem, czy to krótszym, czy dłuższym, być coraz bardziej obiektywny. Zbieram wskazówki od doświadczonych recpisarzy, które dają do zrozumienia, jak trudno stworzyć opinię, z której byłoby się samemu zadowolonym. Unikam słownictwa dobry / średni / zły, przynajmniej bez uzasadnienia. Unikam rzetelnego pisania o poszczególnych utworach po kolei, próbuję w zamian pomieszać kolejność i obtaczać ogólnikami. Osobiście zaś polecam unikania wielkich liter i słownictwa pokroju "songwriting" (nie lepiej "piosenkopisarstwo"?). Zabawa konwencją jest kusząca, ale bez przesady. Sam najbardziej chciałbym uniknąć opowiadania o... sobie. W osobie pierwszej.

"Noirabesque" znam od lipca. Dotąd bardzo często słuchałem tego krążka i prawie w ogóle nie znalazłem dobrego sposobu na jego opisanie. Cóż, internet podpowiada mi "dark jazz", zwłaszcza że za formacją The Thing with Five Eyes stoi Holender Jason Köhnen z The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble, a więc ojciec chrzestny gatunku. Informacje o muzyce dark jazz podsuwają powiązania z serialami typu "Twin Peaks", ale w ten sposób trochę ścierają się z prawdziwym charakterem "Noirabesque", który jest wyraźnie orientalny - sam zainteresowany stwierdził, że chciał tym albumem odsunąć się od typowego dźwięku gatunku. Utwory wydają się bardzo głębokie i arabskie, co osiągnięto poprzez czystą produkcję, lekką grę strunowców i dęciaków, stosowne instrumenty perkusyjne (OK, wszystko stworzone syntetycznie, ale i tak), partie trąbki Izzy'ego Op de Beeck, a przede wszystkim dzięki śpiewowi Leïli Bounous. Algiersko-francuska piosenkarka wyśpiewuje wokalizy i arabskojęzyczne teksty z typowo semickim podejściem - każda linijka jest tak wypowiedziana, aby chrypiąca i gardłowa mowa orientu ukazała się jako płynna, atrakcyjna i wtajemniczona. Niby robi tak każdy etniczny piosenkarz arabski, hebrajski, perski, turecki itp., ale zwykle do mniej stonowanej muzyki. Natomiast na płycie TWFE - nie żebym stawiał wymienioną muzykę etniczną w złym świetle, znam co najmniej jeden dowód na to, że nie zasługuje - instrumentaliści (Köhnen i Izzy) jakby próbują jej pomóc w zaangażowaniu słuchacza. W sensie, dodają do tych arabskich treści te ambientowe, post-rockowe i jazzowe smaczki, dzięki którym wszystko ma powodować wrażenie transu - ciekawe podejście. "Salem" i "Alma" ustawione na początku nie wprowadzają w ten trans od razu. Oczywiście dobrze zapowiadają, co się stanie później, ale same brzmią trochę zbyt syntetycznie, żeby mogły wciągnąć. Dlatego więc prawdziwa zabawa zaczyna się w utworze "Hedra", opatrzonym szybką perkusją i kojącym, chwytliwym, ale też agresywnym motywem gitarowym. Po nim włącznie można rozkoszować się czymkolwiek dusza zapragnie, od żującego basu, poprzez flety, perkusję, minimalistyczne interludia rodem z dokonań Ulver, aż wreszcie po same melodie, lekko smętne, lecz niekoniecznie smutne. A żeby było fajniej, niderlandzka ekipa kończy całość w bardzo mocnym stylu, gdyż "Selenga" dosłownie brzmi, i formą, i treścią, jak porywający prąd rzeki lub powiew wiatru. Mimo nieobecności pani Bounous, wszystko zostało tam prawidłowo użyte, także w końcowych dwóch minutach - najpogodniejszych na całym "Noirabesque". Duża przyjemność.

8,9 The Thing with Five Eyes "Noirabesque" [Svart Lava 2018, dark jazz / jazz rock / ambient / etno jazz / post rock]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz