czwartek, 31 maja 2018

Pchła "Album fioletowy"




Dzisiejsze słowo-klucz to pokora.

Człowiek stojący za Pchłą już wcześniej wydawał pod innymi szyldami: Aer Leabhar, ???, Zenosyne, Epiglottis. Działalność ostatniego zawiesił podobno równo po dwóch latach, a demówki wydane pod szyldem ??? skasował swego czasu z Internetu (jedną bezpowrotnie, ale resztę już przywrócił), twierdząc, że były złe, wówczas gdy reakcje słuchaczy były trochę inne z tego, co się orientuję; na "Albumie fioletowym" niektóre z tamtych utworów nagrał na nowo. W opisie Pchły na Bandcamp było z kolei napisane, że projekt "istnieje, przynajmniej na chwilę", co brzmiało trochę złowieszczo (a co potem już muzyk wymazał). Nie wiem więc, czy chwalić jego nowe dokonanie. Nie mam czego tam mocno krytykować, ale nie rozumiem, czego ten muzyk oczekuje. Zresztą sam album jest niemal pełen kompleksów - zaaranżowany tylko na dwie gitary i dwa pianina (te drugie są zdecydowanie bardziej słyszalne), produkcja niekoniecznie dopieszczona, a teksty pełne pesymizmu (nie licząc bardzo nerwowego muzycznie "Pociągu do Warszawy") - z tym że dużo mieliśmy na świecie ballad o nieszczęśliwej miłości, lecz takie liryki wydają się, no cóż - muszę przyznać - bardziej wiarygodne.

Na co dzień nie wiedziałbym, co zrobić z taką płytą. Teraz jednak nadchodzi katolickie święto; dla niektórych polskich rodzin okazja na spotkania i zloty. I coś mi się tak wydaje, że jeżeli u ciebie jest takie spotkanie, to wtedy możesz pokazać krewnym taką płytę. Chociaż obskurna, to powinna im się spodobać ze względu na tę prostotę i pokorę właśnie. Formalnie, jak zwykle, żeby już pozostać obiektywnym w słowach tak, jak jednak pozostało, zostawiam w rogu tego tekstu dwie cyferki.

8,4 Pchła "Album fioletowy" [wydanie własne 2018, avant-folk]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz