piątek, 25 maja 2018
Mateusz Franczak "Night-Night"
- Człowieku, co jest?
- Ale co, co... O co ci chodzi...
- Te twoje Stojaki, od 20 iluś dni nic nie pisałeś!
- No i?
- Nie sądzisz, że fani przestali się tobą interesować?
- Jacy fani, daj spokój... Ja to dla siebie piszę...
- No weź, dobrze się to czyta. Mnie się podoba przynajmniej.
- Spoko.
- Czego jesteś taki olewczy?
- Nie wiem...
- Zmęczony jesteś czy co?
- A sam nie wiem...
- A coś piiik wiesz? Jakiego koloru masz oczy?
- No niebieskie, no...
- Dlaczego nic nie piszesz?
- Bo nie mam o czym...
- Jak to nie masz?! Tyle płyt wychodzi i przemija ci koło nosa, a ty co?
- Niczego nie słuchałem... Miałem pracowity miesiąc...
- A ostatnio czegoś słuchałeś?
- Yyyyy... Tego, no, Franczaka...
- A podoba ci się?
- No a co?
- Odpowiedz na pytanie.
- Tak, podoba się...
- To dlaczego nie spróbujesz? Pamiętasz coś na pewno z tej płyty, co?
- A jak miałem zapomnieć...
- Ja na przykład jestem bardzo ciekaw!
- Fajnie.
- Jakie "fajnie"? Czy ty zawsze musisz tak odpowiadać? Ktoś cię tego nauczył?
- No ten, Paweł Opydo...
- Aaa, ten pajac, co się czepia bez sensu do piosenek! Nie dziwię się.
- No nie, nie tylko, o słabych książkach też się dużo wypowiadał.
- Dobra, mniejsza. Zrób to chociaż dla mnie! Napisz cokolwiek! A mówił coś ten muzyk do ciebie?
- No tak, mówił, ale to już gdy wiedziałem o płycie...
- No ale to tym bardziej! Pomyśl sobie, jak się niecierpliwi!
- Eee, niektóre prośby przeoczałem aż o cztery miesiące i jakoś nikomu się nic nie stało.
- A mnie się stanie, jak nie napiszesz.
- Co się stanie? I czego się do diaska czepiasz do mojej strony?
- Ale ty chyba nie chcesz jej zostawiać na tyle czasu? Ja się troszczę o ciebie!
- Nie musisz. Daj mi już spokój.
***
Niestety. Człowieka czasami dopada lenistwo i to poważne. Aby móc kogoś uradować swoim "powrotem", jeśli kogokolwiek, zmyśliłem całą tę rozmowę wyżej, spróbowałem to obrócić w żart. Ale rzeczywiście, długo nawet nie miałem o czym pisać. Przyznaję się. Trudno.
Bardzo szanuję tego pana. Jeszcze przed poznaniem całej pierwszej płyty miałem okazję aż 3-4 razy shazamować z radia piękny utwór "Crying". Niezadbany, jakby zapity, luźny jak nic, ale wspaniały. Wprawiający w potrzebną przynajmniej mnie zadumę, a to tyle dodaje. Album "Long Story Short" umieściłem w 2016 roku na 17 miejscu; dzisiaj oczywiście byłby zdecydowanie wyżej. Nie chce mi się liczyć gdzie, ale na pewno nie aż tam. To były czasy zupełnej amatorki, w ogóle ta amatorka trwa do dzisiaj, ale wtedy byłem roztargniony, chociaż chciałem pisać częściej (teraz dla odmiany około 7 tekstów na dwa miesiące...). Franczak jest w tej chwili najciekawszym twórcą muzyki [około]akustycznej; nie przymilający się, szorstki, niebanalny; nie wszystko dopowiada do końca. Obdarzony otwartym umysłem, umiejący proste rzeczy zagrać tak, żeby przypominały złożone, chociaż na trzeźwo i tak są proste.
Pod tym względem można go porównać do Phila Elveruma, którego fanem jest nie tylko typowy czytelnik prasy niezależnej (w znaczeniu "niezalu"), ale nawet sam Marcin Prokop. Chociaż Mateusz Franczak akurat nie wpadał w wizerunkowe fanaberie (zmiana nazwiska, bardzo naturalne teksty) i nie miał jeszcze okazji opłakiwać żadnej żony (oby nigdy nie musiał). Poza "Long Story Short", które bardzo często właściwie linkowałem na tej stronie, Mateusz Franczak współpracował wcześniej z How How i Daktari, których jeszcze niestety nie sprawdzałem, a zwłaszcza z Mironem Grzegorkiewiczem (znajomym z obu zespołów). Panowie jako Giorgio Fazer nagrali "Gorzki to chleb jest polskość" - krążek który, chociaż słabszy od płyty Mateusza z 2016, to oferował podobnie ciekawe rzeczy w bardziej rozmazanej formie. Franczak wspomógł też M8N, solowy projekt Mirona; zagrał na jednym z utworów na "The Ulsss".
Teraz przychodzi druga płyta. Na wstępie muszę poinformować, że "Night-Night" brzmi zupełnie inaczej niż "Long Story Short". Zmieniono przede wszystkim sposób produkcji - teraz nie są to zanieczyszczone nagrania prawie jak z dyktafonu, ale czyste, wysprzątane, wypolerowane ścieżki. Franczak przestał już tylko brzdąkać na gitarze akustycznej, tym razem można usłyszeć więcej gitary elektrycznej, pianino, perkusję, a nawet "dęciaki". Nie będę się próbował domyślać, czy to powrót do korzeni, których jego debiut nie stanowił; w każdym razie Mateusz postanowił pewnie udowodnić sobie coś więcej: że już na oko nie jest zwykłym, szarym gitarzystą. Dla niektórych nie powinno to stanowić problemu, w końcu mówiłem już kiedyś o poptymistach. Sam też staram się być jakoś taki obiektywny, ale tak naprawdę trudno mi ustalić, co wpływa na moją ocenę utworu; kiedyś dyplomatycznie stwierdziłem, że "harmonizacja motywu z brzmieniem", ale tylko dlatego, bo chyba próbowałem się snobować czy coś, a chyba nie warto się snobować. Istnieją jednak takie gatunki, które odrzucam na co dzień.
Ale weźmy na przykład takie "Over" i "Pointing". To bardzo skromne utwory, w którym słychać tylko pianino, małe plamy ambientowe i dodatkowo w pierwszym wokal. Żaden z nich z jednej strony nie porywa się na skomplikowaną, mistyczną miniaturę, jaką mogłaby nagrać na przykład Joanna Newsom; nie próbuje. Z drugiej strony, żaden też nie chce być zbyt banalny i nie wydaje się zbytnio przewidywalny czy chwytliwy. Ostatecznie oba okazują się przyjemne i miękkie w odsłuchu. W "All About" doszukiwano się muzyki grunge, zapewne przez tę szorstką gitarę i ogólną skromność. To wrażenie rozwiewa jednak druga połowa, repetytywna, dowodząca, że Franczak spróbował wytwarzać trans. W ogóle nie jest to nasze nowe polskie "Something in the Way" (ten utwór Nirvany sam w sobie jest 10,5/10), ale i tak urzeka sposób śpiewania. Gitara z kolei nie trzyma się ciągle jednego chwytu. Podobne rzeczy można powiedzieć o "Defy", poza tym, że jest mniej melancholijny i nieśmiały.
"Hold Your Fire" jest trochę bardziej złożony, oczywiście szerokościowo. Pojawia się tutaj rozedrgana, "shoegaze'owa" gitara, która mogłaby zostać znakiem rozpoznawczym Mateusza, a po drodze całość zmienia się w normalny folk rock. Na końcu zostajemy z samą gitarą i delikatnym śpiewem. W "Little Town" udał się eksperyment z wiewiórczymi chórkami. Tajemniczy, instrumentalny "Revealing" wygrywa swoje odpowiednim tłem ambientowym do pierwszego planu oraz ksylofonem. Na koniec pozostaje "Fool", wyjątkowo miejski z uwagi na perkusję, klarnet i trąbkę. Oczywiście nie jest to polaryzujące niczym spółki Grabaża czy Kazika, tylko jakby najbardziej otwarte.
Wiem, że nie są to utwory, gdzie wszystko rozwinięto do granic możliwości. Nie próbując jednak na siłę się w nie wgłębiać, jestem zadowolony z tego, jakie są. Rzadko kiedy zdarzało mi się nawet wyobrażać, co w jakimśkolwiek utworze można by zmienić, żeby brzmiał lepiej (I look at you, Lao Che), bo to dla mnie za trudne. W takiej postaci wszystko jest naprawdę dobrze. Niewykluczone, że lubię ten krążek bardziej niż "Long Story Short". Być może nawet album roku. Na razie nie wiem, nawet tego, dlaczego jestem taki dyplomatyczny. A to może dzięki słuchaniu "Night-Night".
9,2 Mateusz Franczak "Night-Night" [Too Many Fireworks 2018, folk rock / chamber pop / folk miejski / acid folk]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz