Single 2016


30 Holak "Analogowe serce"
Formuła Małych Miast prawdopodobnie zaczęła się wyczerpywać. Kiedyś mogę ją wam wytłumaczyć, jednak na razie zaznaczmy, że sam ten fakt może być przyczyną, dla której Mateusz Holak rozpoczął karierę solową. Spośród jego dokonań w pojedynkę, singiel "Analogowe serce" - inspirowany prawdopodobnie świeżą brytyjską elektroniką, ale na pewno jej niekopiujący - wyróżnia się głębokością i ogólną nerwicą, co wraz z lekko paranoiczną melodią sumuje się do postaci ostrego brzmienia. Nie dostrzegam tu już jakichkolwiek gier słownych w typie "wstawiam na Insta grafik", "głodzien", "burger czy banger" - nie żebym nie trawił, ale czyżby krok ku profesjonalizacji? A może facet chce po prostu pokazać wszechstronność?


29 Olga Bell "Randomness"
Oto utwór, który prosi się o definicję "techno z zachrypniętym gardłem". W pierwszej połowie, podkład w szybkim tempie uderza biczem w plecy, a głos tylko uwydatnia cyniczność całego utworu. Radosny przerywnik przechodzi swój dystans szybciej, nim się słuchacz zorientuje. Na "Randomness" każdy składnik wydaje się odbywać swoje zadanie i robi to z zaskakującą precyzją.


28 El Vy "Sleeping Light"
Melancholia bardzo zmanieryzowana, typowa jak na The National (których lider jest wszak połową El Vy). Wielu osobom się znudzi - uszanuję jak najbardziej, nawet Pitchfork głosił zużycie stylistyki w recenzji "Return to the Moon", nawet mi nie podchodził tytułowy singiel. Tymczasem ogólna neuroza tego drugiego singla może zahipnotyzować - coś w niej na pewno jest, to coś, co mnie chwyciło za pierwszym odsłuchem. I nie zamierzam przypisać tego do raptem jednego elementu. A że prawie każdy lubi lenistwo, to tylko lepiej dla utworu.


27 Róisín Murphy "Mastermind"
Mam wrażenie, że ta pani zawsze była jakąś "sobą", czy to dla Moloko, czy sama. "Mastermind" to dowód na to drugie. Długa, wielowątkowa opowieść, regularnie zbudowana i wypełniona zarazem małymi abstrakcjami. Oprawiona w wiele kolorów, objawiających się w swoim momencie. A to wszystko, to jednocześnie tylko początek całego ostatniego albumu. Tak samo magicznego.


26 Underworld "I Exhale"
Pokuszę się o coś, co chodziło po mojej głowie od dłuższego czasu i mogłoby teraz posłużyć ciekawej paraleli. Pamiętacie recenzję "Disco polo" Braci Figo Fagot? Zwróćcie uwagę na "Dziewczyno zawistna" - chłopacy zataczają po jednej strukturze koło kilka razy na tyle bezboleśnie, że matowo. Nie dzieje się kompletnie nic w tym czasie. I nie pomoże jakakolwiek ironia, która przestała u nich działać. A panowie z Underworld z tymi wszystkimi krzykami, chórkami i "manifestowaniem" wydają się na "I Exhale" jeszcze głupsi. Ale w ich wypadku to dawno dopracowane rozwiązanie.


25 Black Mountain "Mothers of the Sun"
Jeśli uważacie, że rock progresywny nie ma dziś żadnego znaczenia ani sprawności, możecie się pomylić. Na nowym albumie Kanadyjczyków to akurat jedyny taki wyskok (jeszcze dłuższy "Space to Bakersfield" jest bardziej swobodny i luźny), zastosowany ponadto oszczędnie i w prawidłowych proporcjach. Mamy elegancką, grzeczną strukturę; charakterystyczny, apokaliptyczny motyw na akordach gdzieś pośrodku; właściwie akcentowane wokale; wreszcie pasywny, łagodny flet. Wszystko u siebie.


24 Zamilska "Rise"
W przybliżeniu konstrukcja wygląda podobnie, jak na miejscu poprzednim, tylko że wszystko jest oparte na stylistyce techno i trwa o połowę krócej. Już same szepty Zamilskiej wyznaczają dość brutalny charakter utworu, potem mamy nakładanie się i zarazem eksponowanie transowych warstw, co nie pozwala na dokładny komentarz. Kompozycja z krwi i kości.


23 Radiohead "Daydreaming"
Słuchać tego to jak unosić się nad górami, które widzimy przed końcem klipu. I w zasadzie tyle można powiedzieć. Nie ma tu zbyt wiele środków, wszystko płynie delikatnie. Wokół panuje ogólna harmonia. Kiedy ją sobie ostatnio fundowałeś?


22 Bisz & Radex "?"
I to w ich stylu mogli pójść Fisz i Emade w ramach wychodzenia poza hip-hop - niestety wyszło trochę mulisto. Wprawdzie "Wilczy humor" autorstwa lidera B.O.K. oraz gitarzysty Pustek też stawia na łagodność, lecz w tym jednym momencie wszystko nagle staje na baczność. W żaden sposób nie przypomina to indie popu z Barbarą Wrońską na wokalu - "?" wybija się ponad swoją niszę jako czysty, agresywny i nienadmiernie spięty rap, do tego z nietypowym namecheckingiem sztuk wyższych i giętko napisanym / rapowanym chorusem. Więcej mocy, niż można by chcieć, a i tak jakoś nie ma przesytu.


21 Glass Animals "Season 2 Episode 3"
Niepoważny twór - bardzo trudno oprzeć się dźwiękom z gier wideo i sitcomowej (chórki w refrenie) atmosferze tej piosenki. Zresztą określenie "piosenka" z biegiem czasu staje się coraz bardziej kijowe i trzeba z niego wyrosnąć. Rzadziej bowiem pojawiają się dziś utwory tak łagodne i chętnie puszczające oko jednocześnie. No dobra, może w mainstreamie, ale tam przestały obowiązywać zasady jakości. Tu skupiam się na czym innym, nie?


20 Jacek Sienkiewicz "Last Run"
Mocny "Hideland" promowany był przez jeden z najbardziej minimalnych utworów Jacka w karierze. "Last Run" jest oparty na motywie wyrażającym strach i niepewność oraz jak zwykle motorycznych, ale tym razem ostrożnych bębnach. Ewentualne punkty odniesienia w postaci scenek rodzajowych zdążył zaklepać twórca klipu.


19 M83 "Do It, Try It"
Gdy odrzucimy wszelkie wspomnienia o starszych dziełach Anthony'ego Gonzaleza, wówczas "Do It, Try It" okaże się przebojem pełnym rozmachu. Ten niepoważny singiel może z jednej strony zabawić wymową tytułu - jako że konwencja obowiązuje, a "Junk" miał puszczać oko do lat 80-tych - ale jego refren na przykład stanowi jakiś wystrzał w kosmos, co dodatkowo w połączeniu ze wspomnianą frywolnością wypada nie byle jak.


18 Sonar "Między wierszami" JNKP & Adam Peter remix
Sonar to kolejny typowy przedstawiciel pseudo-avantu obok Xxanaxx i Sambor. Niezupełnie potrafię przekonać się do ich zmanierowanej twórczości, oferującej trochę za mało polotu i za bardzo kontrastujące wokale. Drum'n'bassowy remix "Między wierszami" na szczęście wyciąga najbardziej obiecujące elementy "ich" stylistyki i oprawia je w bardziej taneczną atmosferę, sugerując, w jakiej postaci Sonar sprawdziłby się najfajniej.


17 Massive Attack + Hope Sandoval "The Spoils"
Delikatna kompozycja z klinicznym posmakiem oraz eleganckimi smyczkami. Trochę czasu minęło, zanim w pełni ją doceniłem. Początkowo coś jednak brakowało mi do pełni szczęścia w tej kompozycji, aż się zorientowałem, że taka ma być - bez narzucania się, by wejść mimowolnie.


16 Placebo "Jesus' Son"
Brian Molko i spółka od kilku lat mają już inne podejście do życia, a co za tym idzie, także do muzyki. Pewnie dlatego nie obchodzą większości fanów ich pierwszych płyt - niesłusznie. Nie jest co prawda tak, że mnie zachwycają cały czas, bo taki "Meds" miejscami rzeczywiście lekko nudzi, a niektóre single z “Loud Like Love" też były takie se. Z dystansem podchodziłem też do "Jesus' Son" po pierwszym odsłuchu, ale z czasem odkryłem, ile radości - ważnej przecież przy odbiorze przez słuchacza - płynie z tego utworu, a także jego ogólne wyzwolenie, przejawiające się zwłaszcza w tekście, gdzie jedna linijka wywołuje we mnie - fanie "Slave to the Wage" czy "Burger Queen Français" - szeroki uśmiech. "But I'm ok, just like Jesus' son".


15 Arab Strap "The First Big Weekend of 2016"
To nie miało prawa się udać - gitara akustyczna i taneczny bit to obowiązkowy skład typowego kału do Eski. Mało tego, to jest remake utworu uznawanego przez jakiegoś znanego DJ-a za najdoskonalszy w historii popu. Czyli jakby profanowanie kawału legendy. A tu można być spokojnym - i nie chodzi tutaj o pozostawienie tego zapijaczonego wokalu. Od oryginału nowa wersja różni się tylko początkiem (ucięto rozpoczynającą gitarę) i dojściem tego podkładu, który w ogóle nie psuje nic. Wręcz przeciwnie - stawia kompozycję w nowym świetle za sprawą ograniczonego, posłusznego nałożenia. A najważniejsze, że wrażenie swawoli pozostaje.


14 Zamilska "F***Fray"
Natalia Zamilska po raz drugi na liście. "Rise" wprawdzie jest wystarczająco intrygujący, ale płynne przemieszanie ze sobą w ramach "F***Fray" zapętlanych afrykańskich głosów z ciężkim, kroczącym podkładem stanowi połączenie jeszcze bardziej gęste i wciągające.


13 Massive Attack + Tricky "Take It There"
W pewnym sensie jest to Massive Attack w pigułce. Rozedrgane tempo, zaślepione rapy, gościna Adriana Thawsa, obecność gitary elektrycznej. Z drugiej strony, zastanawiam się, kto jeszcze wpadał na pomysł delayowania pianina, bo czuję, że bez niego to małe dzieło nie byłoby takie charakterystyczne. Najlepiej słuchało mi się tego na wysokiej głośności, bez słuchawek.


12 New Rome "Inflow"
Trzyminutowa miniatura, zapowiadająca przejście Instant Classic z 2016 na 2017, wyraża to sobą bardzo wymownie. Nie będę całował labelu w celu opisania singla, gdyż bardziej chodzi o ten temat przechodzenia, a resztę tak w przybliżeniu mówią okoliczności publikacji. Na syntezatorze są grane rosnące, krótkie sekwencje nut o ambientowej manierze, wprowadzane systematycznie co pewien czas. Wokół narasta wrażenie pewnego olśnienia, ekstazy, objawienia; coraz mocniej coś świeci w oczy. W końcu gdy przychodzi motyw malejący, wszystko się wypełnia i klimat może hamować.


11 The Body "Hallow / Hollow"
Zaiste, to jest oszukaniec czasu. Sześć ciężkich, powolnych, sludge'awych minut mija jakby dwukrotnie szybciej, a w międzyczasie mamy aranżowane w naszych uszach starcie z psychopatą. Obejmujące potężne wejście, roztaczające rozwinięcie, a potem kulminację paranoi ze smaczkiem w postaci obłędnego kobiecego chórku, z którym pozostajemy na dobranoc. Najbardziej bezlitosny fragment "No One Deserves Happiness", na który nie zwracano zbyt dużo uwagi w recenzjach, jako że cały album miał być popowy. Ja tam co najwyżej słyszałem industrial.


10 Metronomy "Old Skool"
Bardzo chwytliwy kawał indietroniki. Z wyraźnie wyczuwalną brytyjską tożsamością, która daje się poznać przez flegmatyczny śpiew, neurotyczność basu oraz prostolinijność wykonania. To powoduje z kolei, że można przenieść się w inną rzeczywistość w czasie słuchania, poczuć wysoki poziom autentyczności.


9 Babyfather "Meditation"
Stylistyka gangsta rapu wykorzystana przez Deana Blunta oraz współproducenta Arcę z tradycyjnym jak na pierwszego przymrużeniem oka, choć hipnotyzuje już sam bas. Ważnym atrybutem jest ten odbijany tekst w pierwszej połowie, chętnie dający się powtórzyć słuchaczowi, a zarazem dotykający mniej luźnych tematów. Trochę niejednoznaczności wyraźnie widać.


8 FKA Twigs "Good to Love"
Reklama majtek do serii Calvina Kleina, sugestywnie niepokazanych w klipie, stała się jak dla mnie pierwszym tak sprawnym utworem tej rozchwytywanej artystki. Jej ostatnia na razie kompozycja jest bardziej wyczulona niż poprzednie. Zdecydowanie się nastawia na wciągnięcie, szczególnie w miejscu refrenu oraz prawie wyskokowego mostka, z zamierzonym skutkiem. Jako facet, majtek oczywiście nie kupiłem, za to zauroczyłem się formą promocji.


7 Coldcut + Roots Manuva "Only Heaven"
Nie mam pojęcia, od czego rozpocząć przybliżanie tego miejsca, gdyż Coldcut nie znam za dobrze, a z recenzją na Pitchforku nie chcę polemizować, choć mógłbym jak najbardziej. W każdym razie znowu odczuwam tutaj ten specyficzny powiew "mniej" klubowych brzmień brytyjskich, dostarczany przez ogólny sampling i nakładany na niego sympatyczny rap Roots Manuvy. Ta "stonowana katarynka" - cokolwiek to jest - oddziaływuje na uszy chyba najmocniej.


6 Jezabels "Smile"
Kulminacja wszystkiego, co najmocniejsze w estetyce Jezabels (a na pewno tego ich nowego albumu). Napięte i płynne jednocześnie zwrotki z niskim, zołzowatym wokalem na wściekłym tekście, potem drobny, a przeszywający gitarowy riff, nagłe wyciszenie i wielki wybuch. A z tego wybuchu wychodzą obłędne chórki. Mało, pod sam koniec perkusja szarżuje, ile tylko może. I nigdzie nie wyczuwam na "Smile" płaczu ani melodramatyzmu.


5 Nick Cave & the Bad Seeds "Girl in Amber"
Duży szacunek dla Cave'a za Metascore 95 punktów na 100, które "Skeleton Tree" uzyskał na Metacritic, ale dla mnie to nie jest niestety płyta roku. Doceniam wszystkie okoliczności, całą kameralność i jednocześnie bezsilność, tylko że dla mnie to był tylko krążek bardzo solidny. Czegoś więcej mi tutaj zabrakło. Może gdyby zawładnęła tam atmosfera panująca tak "szczególnie" na "Girl in Amber", zauroczyłbym się jeszcze bardziej. To z tego utworu wycieka najwięcej rozpaczy, paranoi (akcentowanie refrenu z tymi yorke'owymi wokalizami w tle), stonowania. Wydaje mi się, że to jakby zamierzana postać całości.


4 Minor Victories "Scattered Ashes (Song for Richard)"
Gdyby uosobić występujące w tym rankingu utwory (wykluczając nieznane jeszcze podium), wyszłoby, że numer 11 to seryjny morderca, 8 to modelka Playboya, 18 - DJ po godzinach, 24 - żołnierz itd. Używam tego, by na tej płaszczyźnie porównać "Scattered Ashes" do nudysty. Nie chodzi tu o żadne konteksty erotyczne, zwłaszcza że nudysta nie dla nich jest nudystą. Bardziej chodzi o uczucie wyzwolenia, kiedy możesz przebywać na łonie natury i się z nim zlewać pod każdym względem. Ten utwór jest jakby pod to stworzony, z tą przestrzennością, radością melodii oraz w całości dwuosobowymi wokalami. A nudyści wydają się najszczęśliwsi na świecie.


3 Susanna "Burning Sea"
Po namyśle stwierdzam, że ten singiel powinien pięknie podpadać pod etykietę new age. Eksponuje bowiem pewną zwiewność w postaci anemicznie płynącej gitary elektrycznej, enigmatyczny charakter, stałe repetycje w linijkach, przeciągnięte wokalizy, a w ogóle to brzmi jak relacja z równoległego, mistycznego świata. Jest tylko jedna istotna różnica - to nie jest utwór w żaden sposób "użytkowy", tylko do prawidłowego przeżywania.


2 Massive Attack + Young Fathers "Voodoo in My Blood"
Agresywny, odlotowy, transowy, mistyczny... Można nadawać kolejne cechy temu prawdziwemu "rytuałowi" z epki zatytułowanej właśnie "Ritual Spirit", dopóki nie przestanie działać na wyobraźnię. A działa bez przerwy, szczególnie w momencie wejścia charakterystycznego rozedrganego basu. Jednocześnie, jest to kolejny dowód na naprawdę otwarte umysły kolesi - wszystkie ich poprzednie płyty brzmiały dość różnie od siebie, a takiego wyskoku nie zrobili chyba nigdy. Nic nie popsuje im pozycji.


1 Lambchop "The Hustle"
Najlepszym singlem 2016 okazała się kompozycja wybitnie niesinglowa. Okrutnie kameralna, pozbawiona szarpnięć, a końcówka jest prawie że kompletnie cicha. Nie chodzi jednak na tej liście o jak najlepszą radiowość, która teraz wydaje równać się z banalnością. Wystarczyło tylko, żeby kompozycja była promowana osobno. Lambchop zrobili odważne posunięcie, dając do odsłuchu 18-minutową etiudę, łączącą ich dobrze znaną erudycję z Clusterową motoryką. Elementy łatwo mogą urzec: błogie, komputerowe tło, smutne zameldowanie się dęciaków w dwunastej minucie, a już szczególnie grający pod ostatnie słowa Kurta Wagnera, nieinwazyjny temat na moogu, który akurat wygrywa najwięcej - oraz wspomiana końcówka na pianinie. A zresztą wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz