Ostatnio poszedłem do swojego znajomego na urodziny. Po raz pierwszy od kilku lat, ponieważ ogólnie to jestem introwertyczny i nie lubię imprez. Tym razem wyjątkowo się zgodziłem, gdyż to jest sympatyczny człowiek, który nawet uprzejmie mnie prosił i zaciągnął do siebie jeszcze równie miłe towarzystwo (nie obracamy się zwykle razem w tak idealnym). Muzyka jak to muzyka, na miejscu okazała się drętwa i byle jaka, chociaż starsza siostra solenizanta chętnie podśpiewywała przeboje, których nie znam, co było dość dziwne. Sam trochę naległem innych, żeby posłuchali ze mną Factory Floor, ale dałem sobie z tym spokój. Po drodze mieliśmy obowiązkowo karaoke od czapy, a także grę w "czółko" na telefon, gdzie ja chętnie nuciłem innym utwory (i to nawet te nielubiane przez siebie), które oni mieli zgadnąć. Przy przyniesieniu tortu po "sto lat" pojawiło się irytujące, niepotrzebne "a kto?!", a następnie niektórzy panowie odśpiewali pijacko i radośnie "niechaj gwiazdka pomyślności..." (pan z SO napisałby w tym miejscu coś o La Düsseldorf), co przegapił inny znajomy - nawet większy śmieszek od reszty - który przybył później. Gdzieś wtedy impreza zaczęła zupełnie drętwieć, znajomi wybierali sobie utwory bezcelowo, nie wiedząc w ogóle, czego wreszcie chcą przesłuchać, a ja oczywiście miałem już słuchawki na uszach i wybrane fragmenty "Karmelków i gruzu" płynące mi do mózgu.
Wyszedłem po 22:00, pięć godzin po rozpoczęciu przyjęcia, które miało trwać aż do rana, w związku z czym okazało się zmienić w afterparty jeszcze przed połową. Nie żałuję wprawdzie spędzonego tam czasu, ale zastanawiam się, jak pozostali dali radę wytrzymać. P. Swdrski (czyt. Świderski - pan nazywa się Paweł Świderski), niezależny muzyk z Kołobrzega, stworzył właśnie minialbum idealny na takie oto szybko wypalające się imprezy. W momencie, gdy towarzystwo jest zapite i leniwe, można jego sześć nowych utworów posłuchać razem, bez większego sprzeciwu. Ich styl stoi gdzieś między dream popem i indie folkiem, to w zasadzie takie impresjonistyczne granie na gitarze, okazjonalnie z podkładem. Świderski oczywiście nie jest (przynajmniej teraz) drugim Mateuszem Franczakiem czy Jakubem Ziołkiem, kompozycje ma w tej chwili mniej rozbudowane, ale zwłaszcza "Wieczory" z odwróconym dźwiękiem talerza perkusyjnego czy chmurzaste "Do snu" przynoszą dobry humor i pozwalają na odprężenie. Jednocześnie nie ma tu konwencji koneserskiej, kanciastej piosenki harcerskiej / aktorskiej. W ogóle to moje skojarzenie z afterparty jest trochę narzucone oprawą wydawnictwa - tytuły utworów można jakby przyrównać do imprezy i kaca, a po jak najlepszej imprezie każdy chce mimo wszystko iść spać (patrz ostatnie tytuły: "Przed snem", "Do snu"). Niemniej, te płynne i marzycielskie, a jednocześnie stabilne ścieżki działają już same z siebie. Chętnie poznam następne.
8,2 P. Swdrski "Prościej" [wydanie własne 2018, indie folk / dream pop]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz