piątek, 13 stycznia 2017

Radar "Radar"




No, widzę że Plaża Zachodnia idzie za ciosem, skoro zmotywowana sukcesem artystycznym albumu Steczkowskiego i Mełecha postanawia wylansować kolejny odważny projekt. Najwyraźniej właściciel wytwórni pozazdrościł prawie niezniszczalnemu w tym roku Instant Classic i zdecydował się zacząć ich gonić, więc przyjmuje pod swój dach eksperyment autorstwa Krzysztofa Topolskiego i Roberta Skrzyńskiego.

Stosunkowo niedawno, bo w ubiegłym miesiącu, zrecenzowałem aż cztery wydawnictwa naraz w celu wypromowania naprawdę niebanalnej polskiej muzyki. Dzisiaj dostrzec można coraz więcej prawidłowej, surowszej ideologicznie alternatywy, która nie ogląda się ani w polskie złote przeboje, ani w zachodnie mody, tylko skupia się na innych ideałach, wytwarzanych przez siebie, a na którą należy zwrócić uwagę i to nie w celu wyrastania na hipstera. Gdybym wtedy był bardziej aktywny i dalekowzroczny, tzn. gdybym wcześniej dokonał odsłuchu, dołączyłbym tam debiut projektu Radar. Stało się to jednak post-factum, wobec czego spróbuję nie traktować albumu tylko jako ciekawostkę, tym bardziej że to jeszcze ciekawsza oferta.

Jej bezpośredni twórcy zajmują się różnymi stylistykami - na co dzień Topolski jest perkusistą free-jazzowym występującym jako Arszyn, natomiast Skrzyński tworzy projekt Micromelancolié, skupiony z grubsza na elektronice i samplowanych odgłosach "z życia codziennego". Obydwaj byli zaangażowani w wiele projektów i współpracę z innymi artystami (np. Skrzyński zrobił tuż przedtem album "Mikroporosty" z Bartoszem Zaskórskim). Muzycy materiał na "Radar" tworzyli osobno, korespondencyjnie - najpierw Krzysztof nagrał partie perkusji (w dwóch ścieżkach można wyłapać trąbkę M. Bunia S. biorącego udział w sesji bębnów), które później przysłał Robertowi, żeby dołożył do nich całą elektronikę i zestawił wszystko w jeden pakiet.

Gotowa całość "promowana" jest jako "mieszanka elektroniki, elektroakustyki, krautrocka i muzyki improwizowanej", dalej jednak "Radar" proponuje tak naprawdę stosunkowo proste środki. Warto zauważyć, że takie przedsięwzięcie to mogłoby być nic szczególnego - po prostu perkusja i mruczenia. Co z tego, że mało kto się decyduje na coś takiego; być może wręcz ta "łopatologiczność" wstrzymuje popularność tych praktyk. Ale z drugiej strony mamy teraz np. disco polo, "jedyną muzykę, której Polacy chcą słuchać", a które jest dla odmiany równie proste. A więc jednak w takim łączeniu gatunków tkwi jeszcze coś, co przy odpowiednim potraktowaniu wytwarza inną jakość nie tylko na płaszczyźnie samych składników. Powiedziałem "odpowiednim potraktowaniu", bo chociaż przepis jest prosty, to mógłby wyjść topornie, czego obawiać się miał sam Bartosz Nowicki.

Jak zatem ta niepozorna, dziwna i ekscentryczna na papierze całość brzmi w rzeczywistości? Nie ma się czego martwić - bębny Krzysztofa i ambientowo-dronowe tła Roberta są mieszane gustownie, harmonijnie i elegancko, a do tego z melodyjnym niekiedy skutkiem. Poprzez swoją pasywność i łagodność zdają się operować ciszą; nigdy nie próbują atakować, zwłaszcza naraz (jedyną próbę można dostrzec w samej końcówce), a co najwyżej budują napięcie. To wszystko aż chciałoby się nazwać post-jazzem, ale dzisiaj panuje jakaś dosadna moda na przedrostek "post", toteż wstrzymuję się. Już teoretycznie mogłoby to być choćby nu jazzem lub fusion, tyle tylko, że jest mniej gładkie i bardziej zminimalizowane. Stąd proponuję inne określenie: ambient jazz. Wiadomo wprawdzie, że nie ma tu na albumie żadnych "kameralnych" instrumentów, z którymi jazz powinien się kojarzyć, niemniej pod sam gatunek zwykło się podobno klasyfikować sam sposób gry - a Topolski dostarczający pozostałości tego drugiego gra na perkusji całkiem swobodnie, jedynie miejscami się hartując (początek "1.5", nagle urywana końcówka "1.8").

Nad bębnami sprawnie unoszą się natomiast elektroniczne praktyki Skrzyńskiego. Często intrygujące: przykładowo "1.1" zwraca uwagę dobrze znanym (w sensie, że w ogóle w kulturze), lecz zgrabnie wystawionym sygnałem telefonu, a "1.3" oferuje surfujące tło. Środkowe części "1.4" i "1.8" mogą zaś skojarzyć się z "Chill Out" The KLF, gdzieniegdzie odzywa się też wspomniana trąbka w postaci nieśmiałego ozdobnika. W ogóle pojedyncze ścieżki udało się Robertowi potraktować tak, by w trakcie słuchania odbiorca mógł zauważyć wytwarzaną wokół mroczną, unikalną z racji samej faktury atmosferę, która przyciąga uwagę swoją postacią i daje ten nietypowy efekt "kontrolowanego chaosu". Wspomniana szarpana końcówka wywołuje z kolei wrażenie spuentowania materiału, dostarcza sensownego zwieńczenia - dzięki temu płyta Radaru to eksperyment precyzyjnie prowadzony, "wycyzelowany", oparty w pewnym sensie nie tylko na pojedynczych momentach (które wydają się mniej wyróżniać w drugiej połowie albumu), ale i na ciągu dalszym. To również jeden z tych nieczęstych przypadków, gdzie dużą rolę pełni montaż zawartości.

Intrygująca zagwozdka: nazewnictwo utworów wprawdzie jest elementem oprawy nie mającym wiele wspólnego z muzyką, ale tytuły, wszystkie postaci "1.[numer nagrania]", z tą jedynką na początku, sugerują, że to pierwsza część czegoś większego, że nastąpi kolejna odsłona. Przy takich okolicznościach można czekać na więcej rewolucji - niech Krzysztof Topolski i Robert Skrzyński utrwalą tę nową jakość. W tych sferach można pewnie zrobić wiele rzeczy.

8,9 Radar "Radar" [Plaża Zachodnia 2016, ambient drone / free jazz]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz