niedziela, 8 października 2017

Variété "Nie wiem"




Polską alternatywą interesuję się już trzy i pół roku, od czasu pewnego odkrycia, już opisywanego tu na blogu. I nie wiem, czy to jest jakiś skutek uboczny, ale od niedawna, gdy spojrzę ukradkiem, czego kto inny słucha np. na telefonie, to się smucę. W międzyczasie tak się oddzieliłem od mainstreamu, że nie mam siły się z nim dzisiaj ścierać. Nie to, że jestem aspołeczny (prędzej introwertyczny), po prostu wciąż czuję przesyt. Też kiedyś miałem fazę na "Redbone" Childish Gambino, dopóki moja bardziej normalna koleżanka nie udostępniła na FB, co mnie nieświadomie oddaliło od przeboju. A potem okazało się, że to ma 58 milionów wyświetleń na YouTube (w chwili pisania tych słów 140 milionów). Nie wiem, czy na fali popularności Glovera jako aktora, czy dlatego, że szukano drugiego Prince'a, skoro pierwszy umarł, czy jeszcze w ramach odpłaty za promocję Migos. Innych opcji nie potrafię sobie przyjąć i w ogóle to wydaje mi się abstrakcyjne. Albo, paradoksalnie, Bitamina. Zanim opisałem "Kawalerkę", lubiłem sobie często podśpiewywać "Dom" - dopóki nie odkryłem, że na YouTube wyświetlono to 1,5 miliona razy. W ogóle po napisaniu recenzji miałem kilkukrotne wrażenie, że oni bardziej zgrywają jakichś wrażliwców z serduszkami niż rap-prześmiewców z pięknie olewczym wokalistą. Albo raczej tak są nieświadomie odbierani. Nawet gdy głoszą, że liczy się muza, a nie cała ta otoczka.

Nie miałem na celu nikogo krytykować - chciałem się tylko wyżalić, jakobym był zbyt dziwny. Ale i tak, wyraźnym problemem mainstreamu jest tryb słuchacza piosenkowego - ja rozumiem, trzeba sobie wybierać najlepsze utwory, które się nam spodobały i się nimi nasycać ile chce, a kace po nich nic nie znaczą, tak jak te alkoholowe (sorry jeśli kogoś obraziłem za generalizację, o ile nastąpiła), ale ja sądzę, że artyści, jeśli nagrywają całe płyty, mają na uwadze odbiór całości, a nie pojedynczych ścieżek (myślę tu o The Chainsmokers, których bałbym się sprawdzać nawet na czyjekolwiek zamówienie). Radiohead na tej podstawie mocno się dystansowali od "Creep", kiedy ten przebój okazał się być jedynym oczekiwanym przez publikę na koncertach. Dlatego stawiam na pełne albumy. Nie idzie mi to jeszcze doskonale, bo nie odwdzięczyłem się niektórym wykonawcom polubionym na bazie pojedynczych utworów. Variété poznałem dzięki staremu już "Z mózgu do gongu", którego słucham do dziś naprawdę często, ale jeszcze nie znam całej płyty. Bardzo chciałbym się zająć "Wieczorem przy balustradzie" i resztą ich płyt, jednak jestem zmuszony prowadzić teraz trudniejszy tryb życia i nie wiem, kiedy to mi się uda. Fascynacja jednym utworem zaprowadziła mnie jednak do dwóch ostatnich produkcji Bydgoszczan: "Piosenek kolonistów" i "Nie wiem".

Zacząłem od słów, które planowałem już wcześniej napisać, dlatego moje zdanie o "Nie wiem" może się wydawać trochę na siłę doczepione, zwłaszcza że znowu będzie ono krótsze wyrażone (writer's block, trochę też efekt tego trybu życia), ale sam album zasługuje. Toż to kolejny przedstawiciel solidnej sceny bydgoskiej, na szczęście niegeneryczny, bo od "Spacji kosmicznej" mniej marzycielski, od "Światła wody" bardziej szorstki, mimo że na wszystkich trzech płytach gra ten sam pałkarz (który ma jeszcze grupę Ur Jorge - wydają właśnie nowy album, którym też zamierzam się zająć niedługo), a i styl tego mocnego basu oraz tekstów mówią wiele. Tutaj jednak jest dla przykładu więcej elektroniki: otwarcie "Różańca", bzyczenia w "Foliowych workach" (te oklaski...), zwalniający 'silnik' - nie wiem, jak to opisać - w drugiej połowie "Ejły", gra klawiszy w "Kinach" i "Pod dzikimi jabłoniami"... Gdziekolwiek wykorzystana, to się zgrywa całkiem fascynująco. Podobnie zabawa głosem niczym z gatunku EBM ("Palę pod", "Trasa W-Z"). Jeszcze ciekawsza jest gitara. Jest używana tutaj rzadko, jak to w nowej fali często bywa, ale za to w przemyślany sposób. Urwania we wspomnianym otwieraczu, przyjemnie trzepiące po uszach. Albo takie "Kanapy" - przez większość czasu wydają się najbardziej nieśmiałym, bezpiecznym fragmentem płyty, ale w końcu wchodzi zaskakujący riff gitarowy. Z kolei akustyk w zamykaczu dobrze spina ten krążek w klamrę.

Po kilku doświadczeniach z rockiem pochodzącym z Bydgoszczy doceniam jego twórców za tę przyjemną obiektywność, stanie z boku. Za wprowadzanie w zadumę lub nieświadomość. Za to dyskretne dbanie o słuchacza. To naprawdę specyficzna postawa, chociaż wiem, że polska alternatywa oferuje nawet jeszcze więcej.

8,9 Variété "Nie wiem" [Agora 2017, zimna fala / post rock / trip rock]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz