niedziela, 5 marca 2017
Królestwo "Ćwiczenia repetytywne"
Różnie póki co odbierano ten materiał i o nim mówiono. W opisach "Ćwiczeń" znajdziemy nawiązania do Slint, Swansów, Necksów, yassu, minimalizmu; zwykle pojawiają się jakieś tam punkty odniesienia. Czytamy o "pocztówkach z przeszłości", "odświeżaniu stylistyki" i innych takich rzeczach. Niektórzy czytelnicy już pewnie się spodziewają, że będę się o tym wyrażał jeszcze inaczej, bez żadnych wspomnień. Cóż, rzeczywiście nie mam dużej ochoty na snobowanie się wiedzą muzyczną, której te odnośniki dowodzą. W ogóle, jestem pozbawiony większości skojarzeń i bardziej skłonny do pisania na ten temat na czysto - stwierdzam, że to dzieło powstało po prostu z chęci grania, a nie przenoszenia klimatów, które powinno było nastąpić co najwyżej mimowolnie.
Oto trzech muzyków spotkało się, żeby sobie pograć byle co przez pewien czas na instrumentach. Panowie nagrali dla siebie taką kilkudziesięciominutową sesję i im się spodobała, więc wydali. I tyle, żadnej głębszej filozofii. Ten nieokreślony sposób grania jest zwykle określany jako "improwizacja", jednak "Ćwiczenia repetytywne" nie do końca pasują do tego terminu. Mniejsza, że tradycyjna improwizacja była związana z jazzem, bowiem słuchałem podobne rzeczy w wersji rockowej - na tym albumie panują głównie równowaga oraz wszechobecna konsekwencja.
Motywy, których mamy na albumie trochę więcej niż ścieżek, płyną sobie jednostajnie, a jednocześnie przygotowują grunt pod kolejne. Muzycy starają się "wnioskować" każdy świeży segment na podstawie poprzedniego, zmieniając "mood" dość subtelnie także przy przechodzeniu na kolejne ścieżki; ewentualnie mieszają je ze sobą wewnątrz utworu, jakby nie czuli nasycenia u słuchacza. W każdym razie widać w tej muzyce dbałość o jak największą spójność; głównymi składnikami pozostają sprzężająca się niekiedy gitara, wysublimowany bas oraz płynna perkusja. Nie ma jakichś przesadnie nagłych zrywów, także przed ostrzejszymi fragmentami (wyłaniający się początek "Sztafety klas", staccato w "Snach o potędze i grzaneczkach z torfem").
Album Królestwa gdzieniegdzie jest porównywany do zeszłorocznego "Elite Feline". Co niektórzy wywołujący to wydawnictwo sugerują ostateczne nastanie w Polsce mody na wysublimowane, dyscyplinarne granie; wskazują na możliwości materiału w ramach transowości, biorąc pod uwagę hype na dzieło Lotto. Tradycyjnie "coś w tym jest", jak najbardziej - niemniej z drugiej strony po twórcach "Ćwiczeń repetytywnych", albo raczej po tytule wydawnictwa, nie spodziewam się nałożenia na siebie takiego rygoru, o jakim mówiono przy okazji pozycji z Instant Classic. Stąd też jest to sztuka mniej wymagająca od siebie i słuchaczy, a prędzej bawiąca się w eksploracje; słabsze szanse na taki sam kult. Nie chodzi tu w końcu o eksperyment z potencjałem, tylko o harmonijne słuchanie. Żadnej głębszej filozofii, że powtórzę.
9,1 Królestwo "Ćwiczenia repetytywne" [Music Is the Weapon 2017, math rock / post rock]
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz